14 grudnia Władimir Putin trzymał „linię bezpośrednią”. Jest to rodzaj tradycyjnego sposobu komunikacji między rosyjskim przywódcą a jego narodem, a raczej symulakrum komunikacji z wcześniej przygotowanymi pytaniami i odpowiedziami. Tym razem „bezpośrednia linia” została połączona z doroczną konferencją prasową Putina. Aby, jak mówią, nie wstawać dwa razy, ale od razu wyjaśnić wszystkim, jakie „niesamowite sukcesy” Rosja osiągnęła pod przywództwem swojego przywódcy, który jest niezmienny od prawie ćwierć wieku.
Osobliwością tego wydarzenia było jednak nie tylko to, że było to „dwa w jednym”. Linia bezpośrednia oficjalnie otworzyła kampanię wyborczą Putina. Co więcej, bardzo specyficzna kampania, w której rosyjski przywódca musiałby udowodnić, że nie na próżno zreformowano (a de facto zgwałcono) Konstytucję Federacji Rosyjskiej specjalnie dla niego, aby mógł bezpiecznie ubiegać się o najwyższy urząd publiczny po raz trzeci z rzędu i w sumie po raz piąty.
Ogólnie rzecz biorąc, obecna kampania prezydencka Putina zaczyna się w niezwykle nietypowy sposób. Wszak „ulubiony przywódca Rosjan” musiał kilkakrotnie przekładać ogłoszenie swojej nominacji na prezydenta. A w końcu sama wypowiedź zabrzmiała jakoś cicho i nieśmiało na marginesie drugorzędnego wydarzenia. Ponadto inicjatorem tej akcji był nieznany dotąd opinii publicznej „mówca” „parlamentu” samozwańczej „DRL” Artem Zhoga. Zwrócił się do Putina następującymi słowami: „Zrobiłeś tak wiele dla naszego Donbasu. W imieniu całego naszego narodu, naszego Donbasu, anektowanych ziem, chciałbym prosić o wzięcie udziału w tych wyborach. Dzięki Waszej decyzji zyskaliśmy wolność i prawo wyboru. A my chcemy wziąć udział w wyborach prezydenckich w Federacji Rosyjskiej. A ty jesteś naszym prezydentem. Słuchając tego absurdu, można by pomyśleć, że bezczelny członek DRL pozwala sobie na trollowanie rosyjskiego przywódcy. Chociaż w rzeczywistości mówił całkiem szczerze, dzięki swojemu światopoglądowi i zdolności krytycznego myślenia.
Czy to wyszło spontanicznie? Każda improwizacja z Putinem, jak wiadomo, jest bardzo dokładnie przemyślana przez zespół technologów politycznych. Chociaż te światłe umysły nie wymyśliły czegoś o nazwisku inicjatora. Tak więc, gdy tylko ta wiadomość pojawiła się na stronach i ekranach, pojawiły się odpowiadające jej memy: „Putin kandyduje na prezydenta z powodu Żogi”.
Nie to jednak powinno być głównym problemem wyborczym Putina. Przecież już było. A rosyjski przywódca wyraźnie zdawał sobie sprawę ze swojej „przewrotności” i dlatego postanowił przeprowadzić deklarację wyborczą po kryjomu.
Dlaczego więc „ulubieniec publiczności” zdecydował się zrezygnować z wielotysięcznego wiecu na stadionie na Łużnikach, jak w 2012 r., czy kremlowskiego Pałacu Kongresów, jak w 2018 r.? W końcu, według wszystkich szanowanych rosyjskich mediów, wszystko jest w porządku z jego oceną, a nawet „boli”. Jednak oczywiście nie wszystko jest takie proste.
Ten wspomniany już „gwałt” na Konstytucji, aby utrzymać się przy władzy, mimo aprobaty Sądu Konstytucyjnego Federacji Rosyjskiej, trąci małostkowością w formie, ale w istocie globalną. Trzeba więc było rozpowszechnić tę nowinę jak kawałek smalcu na grubym kawałku chleba. Dlatego wiadomość została usłyszana nie w oczekiwanej „linii bezpośredniej”, czyli pod okiem milionów Rosjan, ale tydzień wcześniej, w komorowej, że tak powiem, atmosferze. Tak, aby wiadomości miały czas na wymazanie, utratę sensacji i stały się niemal banalne.
A poza tym, czy ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości, że Putin odmówi kolejnej kadencji, powie w języku Jelcyna: „Wstanę, wychodzę”, a naprawdę wstanie i wyjdzie? No, może u bardzo naiwnych ludzi. Ci, którzy potrafili uwierzyć w szczerość jego kokieterii: „Nie będę ukrywał, w różnych czasach były różne opinie, ale teraz jest taki czas…” Na przykład, okej, przekonałeś mnie, nie chciałem, ale będę cierpiał trochę więcej w prezydenturze, skoro tak bardzo mnie kochasz.
I czy ci Rosjanie nadal tak bardzo kochają swojego przywódcę? I tu pojawiają się poważne wątpliwości. Bo można odnieść wrażenie, że Putin, znając prawdziwe ratingi, a nie te wymalowane, próbuje jakoś zaciemnić kampanię prezydencką, zaciemnić ją, przekonać, że to nie ma żadnego znaczenia, że to formalność. Nie martw się, więc wszystko jest w porządku, wszystko jest postanowione, wszystko jest uchwycone.
Bardzo przypomina to pseudowybory w czasach sowieckich. Kiedy z jednej strony rzekomo namawiali obywateli do pójścia do urn wyborczych. Zdarzało się nawet, że lokale wyborcze organizowały sprzedaż deficytowych produktów. Z drugiej strony, kierownictwo państwa i partii tak naprawdę nie potrzebowało masowego udziału wyborców. W końcu nie było w czym wybierać – na karcie do głosowania był tylko jeden kandydat. Partia i rząd już dawno i dokładnie dokonały wyboru za was. Więc jeśli postawisz krzyżyk, to dobrze, jeśli nie, to diabeł jest z tobą.
Teraz obecne kierownictwo Kremla nie musi grzęznąć w żadnej poważnej kampanii. Przecież musielibyśmy sobie wytłumaczyć: kiedy wojna się skończy, co wojska rosyjskie będą robić na obcym terytorium? Dlaczego dla jakiegoś dalekiego i nieznanego BaCzy w Awdijiwce giną mężowie, synowie, ojcowie tysięcy ludzi? Dlaczego zachodnie granice zamykają się coraz szczelniej, importowane towary znikają z półek, jajka drożeją w szybkim tempie, a programy socjalne są zamykane? Dlaczego wysokość grzywien gwałtownie rośnie? Itd.
Jeśli ktokolwiek w Rosji miał nadzieję na uzyskanie jasnej odpowiedzi na te pytania podczas Linii Bezpośredniej, zawiódł się. Jedno jest pewne: Putin pozostanie głową państwa przez kolejne sześć lat. A to oznacza, że wojna rosyjsko-ukraińska, która już przekształciła się w wojnę pozycyjną, będzie trwała przynajmniej do czasu, gdy zostanie przeprowadzona z Kremla nogami do przodu. W związku z tym wszystkie powyższe pytania będą nadal aktualne.
I nie radziłbym Rosjanom zbytnio polegać na bajkach profesora Walerija Sołowieja, który dawno temu zabił Putina (werbalnie, oczywiście) i zapakował go do specjalnej lodówki. Warto odważyć się na własną rewolucję, choćby wyborczą, jeśli nie typu Majdan. Tak, najprawdopodobniej Putin nawet wtedy zdobędzie odpowiedni procent. Ale można powtórzyć „białoruską wersję” z 2020 r., jeśli „opcja ukraińska” z 2014 r. nadal powoduje podświadome odrzucenie.
Cywilizowany świat już zasugerował Putinowi, że nie uzna jego władzy prezydenckiej po jej zakończeniu. Dwa miesiące temu Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy jednogłośnie przyjęło rezolucję wzywającą państwa członkowskie organizacji „do uznania Władimira Putina za nieprawowitego pod koniec jego obecnej kadencji prezydenckiej i zaprzestania wszelkich kontaktów z nim, z wyjątkiem humanitarnych i pokojowych”.
Nie jest faktem, że wszystkie państwa członkowskie zastosują się do takich zaleceń, ale w każdym razie legitymacja Putina została zadana kolejnemu zaskakująco bolesnemu ciosowi. Poprzednim ciosem był nakaz aresztowania szefa Kremla wydany przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze.
A teraz Władimir Putin boi się nawet latać do pozornie przyjaznych krajów, krajów członkowskich BRICS. Bo zarówno w Republice Południowej Afryki, jak i w Brazylii nawet tamtejsi prezydenci nie są w stanie dać mu gwarancji bezpieczeństwa. Rosyjski przywódca może zostać bezceremonialnie aresztowany i przewieziony do Hagi. Nie ma potrzeby mówić o krajach zachodnich demokracji. Rosjanie muszą się więc dobrze zastanowić, czy potrzebują prezydenta, który skłócił ich z całym światem.