Na niedawną sztuczkę Serhija Żadana i Chrystyny Sołowija zareagowałem ze zrozumieniem, a nawet pewną sympatią. Artyści też muszą jeść, a piosenka, której motywu nie pamięta się nawet po raz trzeci, wyraźnie nie ciągnie za hit sezonu. Oczywiście, trochę żenujące było to, że dwoje doświadczonych i bynajmniej nie pozbawionych talentu artystów uciekło się do nastoletniego skandalu, ale cóż tu zrobić – twórcze poszukiwania prowadzą czasem w nieoczekiwane miejsca. Czy było warto? Nie wiem. Przynajmniej, nawet po ewidentnie przesadnej reakcji Kościoła i kilku tygodniach szumu medialnego, ten skandaliczny klip nie osiągnął miliona wyświetleń na YouTube. Dzieje.
Jest o wiele więcej pytań dla tych, którzy zdecydowali się doprowadzić sytuację do punktu kompletnego absurdu. Któregoś dnia w kościele św. Andrzeja niejaka Alina Szubska pocałowała dziewczynę, zamieszczając na Facebooku zdjęcie z podpisem „Bo Bóg jest miłością!”. Z ostatnim stwierdzeniem można by polemizować (no cóż, nie wszystko jest takie proste w tym chrześcijaństwie!), ale teologiczny spór z wróżbitą o karty Tarota jest wątpliwym pomysłem, z całym szacunkiem dla pracowników w dziedzinie usług okultystycznych i mistycznych. W rezultacie, pani Szubska dostała trochę szumu i jak można było przewidzieć, podsyciła oburzenie religijnej publiczności, która ledwo ochłonęła po Żadanie i Sołowiju.
W ślad za panią Szubską aktywiści LGBT postanowili złapać szum. W związku z tym szef stowarzyszenia wojskowego LGBTQ+ Wiktor Pyłypenko wezwał „wszystkie pary homoseksualne do przyjścia do kościoła św. Jana”. Andrew i pocałunek”, publikując w mediach społecznościowych filmik, na którym całuje swojego chłopaka. Jaki jest sens tego wszystkiego? Według pana Pyłypenki, aby „przypomnieć tym, którzy odprawiają tam swoje rytuały, że nie mają mocy potępiać i karać z miłości”. Artystom wiele można wybaczyć, bo po to są artystami. Z drugiej strony od aktywistów publicznych oczekuje się nieco większej ostrożności i jaśniejszej wizji własnych celów. Czy społeczeństwo stanie się bardziej tolerancyjne, jeśli znaczna jego część zostanie celowo sprowokowana do agresji? Czy można zyskać szacunek do samego siebie, okazując pogardę innym? Te pytania słychać tak często, że przerodziły się już w retoryczne…
Kontrowersje wokół aktywistów LGBT i ich metod zostawmy na później. Na razie postawię pytanie w następujący sposób: czy możemy sobie wyobrazić podobne wiadomości np. w marcu 2022 roku? Oczywiście, że nie. Ale co zasadniczo zmieniło się od tamtego czasu? W ten sposób Rosjanie zostali wyparci z Kijowa, wyparci z Charkowa i zmuszeni do ucieczki z Chersonia. Końca wojny jednak nie widać. Tak, słyszałem, że według Andrija Jermaka przebiegliśmy już 70 metrów na sto. Ale przeczytałem też najnowszy artykuł Walerija Załużnego na łamach „The Economist” i obraz jest tam trochę inny. Tak czy inaczej, przed nami jeszcze wiele wyzwań. Dlatego powiem banał: to nie jest dobry czas na wzniecanie na nowo „wojen kulturowych”, „rewolucji seksualnej” czy „walki z klerykalizmem” na zapleczu. Nawiasem mówiąc, dotyczy to nie tylko lewicowo-liberalnych aktywistów, ale także ich sparingpartnerów – przynajmniej tych, którzy wciąż uważają neomarksizm za większe zagrożenie dla Ukrainy niż rasizm.
I gdyby tylko chodziło o ten temat! Ostatnio prezenterka telewizyjna Yanina Sokolova zachwyciła się chwilą sławy, zapraszając lwowską lingwistkę, znaną z ultraradykalnych wypowiedzi, na antenę swojego „Rendezvous”. Pomysł pani Sokolovej się ziścił: dostała swój kawałek szumu. A to, że jej rozmówca oczernił wojskowych, którzy nie zawsze mówią językiem Tarasa Szewczenki, to drobiazg, będą cierpieć… Tymczasem w przeciwległym rogu ringu stłoczone są znane postacie, ledwo powstrzymując się od śpiewania starej piosenki o „ucisku rosyjskojęzycznych”. Cóż, to po prostu klimat przytulnych lat przedwojennych! Tymczasem orkowie wspinają się i wspinają na Awdijiwkę…
Trudno mi uwierzyć, że te wszystkie puste konflikty i skandale są kreowane przez zagraniczne służby specjalne. Oczywiście, niedocenianie wroga jest niebezpieczne, ale nie powinniśmy przeceniać ludzkiej zdolności do opierania się pokusom. A największą pokusą w naszym hiperinformacyjnym świecie jest szum medialny. Oto kolejny przykład, teraz naprawdę przerażający. Jeśli zauważyliście (a prawdopodobnie zauważyliście), w październiku nastąpiła lawina zgłoszeń samobójstw wśród nastolatków. Normalne wydawnictwa oczywiście powstrzymywały się od rozpowszechniania takich informacji, aby nie wywołać tzw. „efektu Wertera”, czyli fali imitowanych samobójstw. Jednak na kanałach Telegram i na stronach śmieciowych każda tragedia została wciągnięta we wszystkie szczegóły, konkurując ze sobą pod względem wydajności. Brak erudycji? Rozkazy FSB/GRU? Nie, to tylko szakale, dla których liczą się tylko statystyki frekwencji i liczba subskrybentów…
Cóż, bądźmy szczerzy: sygnał, że nadszedł czas „walki” (nie ma innego sposobu, aby to powiedzieć, przepraszam) został dany przez klasę polityczną. Gdy tylko stało się jasne, że upadek naszej państwowości nie nastąpi, polityka zaczęła się odradzać. Przez długi czas była to kłótnia buldogów pod dywan, prAle teraz walka polityczna toczy się już otwarcie i bezwstydnie. No właśnie, skoro politycy już „rozgrzewają” swój elektorat, to dlaczego wszyscy inni nie mieliby wrócić do swoich zwykłych zajęć, na ile pozwalają ograniczenia stanu wojennego?.. Wszystko to jest oczywiście bardzo niebezpiecznym falstartem. I, niestety, nie ma pewności, że do końca wojny wszystko pozostanie w granicach zdrowego rozsądku.
A co będzie dalej, gdy nadejdzie czas, by wylizać rany – nawet nie chcę o tym myśleć. Pojawią się setki pytań, które będą wymagały uważnego przestudiowania. Istnieją tysiące sytuacji konfliktowych, które muszą zostać rozwikłane z ostrożnością sapera. A wszystko to będzie musiało zrobić społeczeństwo, którego zbiorowa psychika jest wyczerpana przez wojnę. Do odzyskania tego celu będziemy potrzebowali architektów zgody – specjalistów od komunikacji kryzysowej, mistrzów dialogu i mediacji, a nie łowców szumu, którzy rozpryskują benzynę tam, gdzie jest choćby odrobina iskry. Właściwie nawet teraz nasze społeczeństwo nie jest w stanie skupienia, aby poddawać je niepotrzebnym testom wytrzymałościowym. Ale gdy proces już się rozpocznie, nie będzie już zatrzymywany przez artykuły czy apele – po prostu będziesz musiał przez to wszystko przejść.