Wiadomości z ostatnich dni nie sprzyjają optymistycznym nastrojom. Kontrofensywa, w której pokładano tak wiele nadziei, ostatecznie utknęła we wsi Robotyne. Głównodowodzący Walerij Załużny w artykule dla gazety Ekonomista opisuje sytuację jako „ślepy zaułek”. Dziennik Godzina co prawda na okładce drukuje portret Wołodymyra Zełenskiego, ale na samym dole, od tyłu, a artykuł o nim to solidny trenos. W Izbie Reprezentantów Kongresu USA trumpista został wybrany na spikera, kongresmeni zwlekają z pomocą wojskową dla Ukrainy. Świeża socjologia ze Stanów Zjednoczonych przeraża nas perspektywą zwycięstwa Donalda Trumpa. W Europie istnieje niebezpieczeństwo, że siły prorosyjskie wygrają wybory parlamentarne. Słowacja stała się pierwszą jaskółką w tym trendzie…
I właśnie na tym tle informacyjnym w zachodnich mediach i na różnych platformach dyskusyjnych dyskutuje się o celowości (a czasem wręcz konieczności) negocjacji między Rosją a Ukrainą. Nasza publikacja przytoczyła już mądre słowa niemieckiego politologa, specjalisty od spraw rosyjskich Andreasa Umlanda dotyczące ewentualnych negocjacji ukraińsko-rosyjskich, przypomnijmy je jeszcze raz, nie będą one zbyteczne:
„W przypadku hipotetycznych negocjacji oba kraje musiałyby nie tylko przedyskutować ze sobą szereg kwestii politycznych, ale także rozwiązać zasadniczy spór prawny. Co więcej, Rosja od prawie dekady łamie prawo międzynarodowe w sposób, który wcześniej był niewyobrażalny. Aneksje dokonane przez Moskwę zasadniczo zmieniły również rosyjskie prawo wewnętrzne. Na przykład ukraińskie i rosyjskie konstytucje jasno określają te same terytoria we wschodniej i południowej Ukrainie, w tym na Krymie. Władimir Putin i Wołodymyr Zełenski, jako prezydenci swoich państw, są również uważani przez swoich obywateli za „gwarantów” swoich konstytucji i są zobowiązani do ich realizacji. Nawet jeśli jedno lub oba państwa chciałyby zawrzeć jakiś kompromis terytorialny, podstawowe prawa ich dwóch państw wyraźnie im tego zabraniają. Oznacza to, że jedna lub obie konstytucje muszą zostać zmienione, zanim będą mogły odbyć się jakiekolwiek merytoryczne rozmowy pokojowe. Będzie to jednak wymagało znacznej większości głosów w odpowiednim parlamencie. Jest to co najmniej trudne w przypadku putinowskiej Rosji i nierealne w przypadku Ukrainy”.
Tym samym negocjacje a priori znalazły się w impasie prawnym. Co więcej, kwestia terytorialna jest wyjątkowa dla Rosji w tym kontekście, że mieszkańcy największego państwa świata są również najbardziej zachłanni na obcą ziemię. I są nawet gotowi spierać się z samym Putinem na tej podstawie, jeśli chce zwrócić okupowane terytoria w imię podpisania traktatu pokojowego. Dowodzi tego najnowsza socjologia rosyjska. Radzę wszystkim zapoznać się z wynikami badania opinii publicznej przeprowadzonego pod koniec października przez rzekomo względnie niezależne Centrum Lewady. Znajdujemy tam niemal jasną odpowiedź na epokowe pytanie: „Czy Rosjanie chcą wojny?”. Wielu rosyjskich liberałów, komentując tę socjologię, twierdzi, że wyniki są dowodem wyraźnego pragnienia pokoju ze strony Rosjan. Naprawdę? Spójrzmy na liczby.
Po pierwsze, działania militarne Rosji w Ukrainie popiera wyraźna „większość konstytucyjna” Rosjan – 76%. Cóż, ktoś może zauważyć, że są to ludzie, którzy zostali pociągnięci do odpowiedzialności pod silną presją polityczną, że można iść do więzienia za antywojenne wypowiedzi i tak dalej. Może tak, może nie. Ale pójdźmy dalej i zobaczmy, co Rosjanie odpowiedzieli na pytanie: „Czy uważasz, że powinniśmy teraz kontynuować działania wojenne, czy rozpocząć rozmowy pokojowe?”. 56% wybiera opcje negocjacji pokojowych. „Hurra! Rosyjscy liberałowie krzyczą: „Nasz naród jest za pokojem!”. Mówisz poważnie? Ponad jedna trzecia badanych (37 proc.) opowiada się za prowadzeniem wojny, nie chce żadnych negocjacji. A co to znaczy negocjacje? Kto może na nie zezwolić? Oczywiście tylko Putin. Oznacza to, że nawet jeśli rosyjski przywódca rozpocznie negocjacje lub przynajmniej da na nie zielone światło, 37% Rosjan nadal będzie sprzeciwiać się pokojowi, wojnie. I tu strach przed reżimem nie może być wymówką. Wręcz przeciwnie, te 37% jest tak „śmieszne”, że są gotowi wystąpić nawet przeciwko rządowi, jeśli tylko wojna będzie trwać.
Otóż obrońcy pokojowego nastawienia Rosjan mogą odpowiedzieć, że 37% to nie tak dużo, zdecydowana większość opowiada się za pokojem. Cóż, można by się zgodzić z takim stwierdzeniem, gdyby nie inny ciekawy punkt ankiety. Ten punkt można nazwać „jakbitologicznym”. Pytanie brzmi więc: „Gdybyś miał możliwość cofnięcia się w czasie i odwołania lub wsparcia rozpoczęcia operacji wojskowej w Ukrainie, czy…”. I pewnie zdecydowana większość powiedziała: „Ależ oczywiście, odwołałbym całą tę militarną przygodę”? Tak, teraz. Wynik okazał się niemal równorzędny, ale jednak z przewagą zwolenników wojny. 43 proc. zdecydowanie lub raczej poparłoby „specjalną operację wojskową”, 41 proc. definitywnie lub raczej odwołałoby rozpoczęcie operacji. Nawet hipotetycznie większość Rosjan jestWojna rozpoczęła się 24 lutego 2022 roku.
Wystarczające dowody? Ale to nie wszystko. Najciekawsze było pytanie wyjaśniające o ewentualne negocjacje rosyjsko-ukraińskie. Centrum Lewady poprosiło o odpowiedź na następujące pytanie: „Gdyby prezydent Putin zdecydował w tym tygodniu o zakończeniu konfliktu zbrojnego z Ukrainą i zwrocie anektowanych terytoriów Ukrainy, poparłbyś czy nie poparłbyś tej decyzji?”. Oznacza to, że to nie ktoś inny, ale Putin zwraca prawowite terytoria Ukrainie, czego domaga się Zgromadzenie Ogólne ONZ i zdecydowana większość krajów na świecie. Ostatecznie, zgodnie z umowami międzynarodowymi, w tym traktatami ukraińsko-rosyjskimi podpisanymi wcześniej przez Kijów i Moskwę. I co widzimy: 57% obywateli Rosji sprzeciwiłoby się takim działaniom swojego przywódcy, tylko 34% by je poparło. Tym samym prawie 60% Rosjan nie poparłoby samego Putina, gdyby zdecydował się zwrócić Ukrainie nielegalnie zajęte ziemie. A ty mówisz: Rosjanie boją się Putina. Okazało się, że znacznie bardziej boją się utraty terytoriów. Okazało się, że rosyjska wojna napastnicza przeciwko Ukrainie to nie „wojna Putina”, to wojna „ludowa”, „święta”, „ojczyźniana”.
W tym kontekście warto przypomnieć sondaż przeprowadzony rok temu przez niezależny rosyjski portal informacyjny Meduza wśród swoich czytelników. Czytelnicy, którzy w większości są przeciwni polityce Putina, a przynajmniej sceptyczni wobec Kremla. W publikacji pytano o stosunek do wojny rosyjsko-ukraińskiej. Odpowiedzi „liberalnej opinii publicznej” były po prostu oszołomione. Oto kilka typowych odpowiedzi:
„Nie popieram wojny. Ale, niestety, teraz moja ojczyzna (Rosja) stoi przed pytaniem o istnienie. Nie chcę rozpadu ani zniszczenia mojego kraju. Mam pytanie do inicjatorów specjalnej operacji wojskowej. Ale najpierw trzeba rozwiązać kwestię egzystencjalną”.
„Tylko przegrana wojna może być gorsza niż wojna. To był szalony błąd, aby go rozpocząć, ale teraz musimy go wygrać, w przeciwnym razie czeka nas smutek pokonanych. Nie popieram Putina, do diabła”.
„Nie popieram wojny, ale nie chcę, żeby Rosja przegrała. W takim przypadku będzie gorzej dla wszystkich, a świat, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, na pewno teraz upadnie i nadejdzie jeszcze większa ciemność. Wojna jest zła, ale przegrana jest niedopuszczalna”.
„Wojna kończy się, gdy jedna ze stron wygrywa. Klęska Rosji oznaczałaby narodowe upokorzenie, na które nie można pozwolić. Musimy więc wygrać – nie ma wyboru”.
Cóż, wyjaśniliśmy kwestię dążenia Rosjan do pokoju i idziemy dalej. Wielokrotnie słyszałem od niektórych zachodnich ekspertów, którzy zdawali sobie sprawę ze złożoności rozwiązania kwestii terytorialnej, następującą propozycję: na razie wyłączyć tę kwestię z negocjacji. „Ciekawa” propozycja, jak mówią dyplomaci. Zgódź się na uporządkowanie rzeczy w pokoju, w którym jest słoń, ale jednocześnie nie wspominaj o słoniu. Udając, że potrafisz poradzić sobie również ze słoniem.
Wiemy już, że ta propozycja jest nie tylko niefunkcjonalna, ale całkowicie absurdalna, z doświadczeń pierwszego i drugiego porozumienia mińskiego, rozmów w formacie normandzkim, spotkań w Paryżu itp. Dla zachodnich think tanków od dawna powinno być jasne, że Rosja wykorzystuje każdą przerwę w działaniach wojennych, aby przygotować się do przyszłej inwazji. Wykorzystuje każdy nadgryziony kawałek ziemi jako przyszłą trampolinę do ofensywy. Dlatego konieczne jest raz na zawsze porzucenie koncyliacyjnego myślenia wobec Rosji. A w kolejnym tekście napiszę, jak powinna myśleć i działać koalicja antyputinowska, by raz na zawsze rozwiązać problem rosyjskiej agresji, ugasić agresywne apetyty Kremla.