Po ostatnich wypowiedziach Elona Muska na temat Ukrainy, a zwłaszcza po prześmiewczym memie o Wołodymyrze Zełenskim jako wiecznym żebraku o pieniądze, chyba że ktoś leniwy lub pozbawiony internetu skrytykował amerykańskiego multimiliardera. Jeden z Ukraińców – właściciel samochodu Tesla – napisał nawet na samochodzie: „Przepraszam! Kupiłem go, zanim dowiedziałem się, że Musk jest palantem”. Możemy też przywołać nieco starsze (choć wciąż świeże w pamięci) historie o tym, jak Musk blokował działanie systemu Starlinkaby zapobiec atakom na rosyjską flotę w Sewastopolu, wielokrotnie potępia przeznaczenie amerykańskich funduszy na pomoc Ukrainie, przekazując narracje rosyjskiej propagandy.
W takich realiach niedawna fascynacja Muskiem w Ukrainie jako pozornie genialnym wynalazcą i niezwykle udanym (jak się wydaje) biznesmenem nie jest już tak zauważalna. Na półkach księgarń wciąż znajduje się kilkanaście książek o nim lub jego firmie. I wciąż nie brakuje – nawet w Ukrainie – tych, którzy uważają Muska za wzór do naśladowania, geniusza technicznego, który zmienia świat. To jest przyszłość.
Co mają z tym wspólnego humanitaryści i ich zbawienie? Nie pierwszy rok (i nie pierwsza dekada) dominacja opinii, że jego kluczowym zadaniem jest szkolenie wysoko wyspecjalizowanych specjalistów z jasno określoną listą umiejętności i zdolności, staje się coraz bardziej oczywista w edukacji, w tym ukraińskiej. Wielu uczniów i studentów myśli podobnie. Dlatego jest mało prawdopodobne, aby dla przyszłych matematyków, biologów, informatyków itp. badanie nauk humanistycznych było tym, do czego zwykle dążą.
Nie ma argumentów, że instytucje edukacyjne, zwłaszcza szkolnictwo wyższe, powinny szkolić specjalistów w niektórych specjalnościach. Ale czy to oznacza, że powinniśmy skupić się wyłącznie na jednym wąskim obszarze? Wielu powiedziałoby, że tak. Przykład Elona Muska coraz bardziej przekonująco przekonuje, że tak nie jest. Jego wypowiedzi na temat polityki czy historii są bowiem zbyt wymowną ilustracją, że nawet najbardziej pomysłowy wynalazca czy przedsiębiorca może być zwykłym ignorantem spoza własnej sfery.
W ukraińskich realiach jest to stara i banalna historia, gdy wielu przedstawicieli specjalności niehumanitarnych uważa się za kompetentnych do omawiania tematów historycznych, językowych lub literackich. Chociaż w rzeczywistości nie są, często łączy się to z dewaluacją humanistyki jako takiej. Że ta twoja historia wcale nie jest nauką.
Było to bardzo zauważalne podczas wprowadzania obowiązkowych publikacji w czasopismach, które są indeksowane w bazach danych Scopus lub Web of Science. Żaden racjonalny argument, że te podstawy, które są skutecznymi narzędziami dla nauk matematycznych lub przyrodniczych (uniwersalnych w naturze), nie nadają się dla humanistyki i nie rozwiążą żadnego z wielu rzeczywistych problemów w Ukrainie, nie był słuszny i zwykle spotykał się z pogardą i brakiem choćby cienia zrozumienia. Rezultat był do przewidzenia – pseudonaukowcy z historii czy innych nauk humanistycznych cudem spełnili wszystkie wymagania „Skopusa”. Jednocześnie sumienni naukowcy muszą pokonać dodatkowe sztuczne przeszkody, których już jest mnóstwo w naszym wyjątkowo zbiurokratyzowanym systemie edukacji.
Wszystko to nie neguje licznych problemów z humanistyką w Ukrainie – pseudonaukowców, plagiatów i wielu innych. A społeczności zawodowe w danej dziedzinie nie powinny tolerować takich zjawisk. Ale te problemy nie są specjalnie humanitarne. To tylko wtedy, gdy doktor nauk technicznych i dziekan Kijowskiego Uniwersytetu Narodowego. Mykoła Teslya szerzył otwarcie antynaukowe bzdury, więc nie był to powód do kpin i nękania całej branży. Z drugiej strony, gdy pojawia się kolejny skandal z plagiatem i szarlatanerią w naukach humanistycznych, następną reakcją prawie zawsze jest „no cóż, to są humanitaryści, czego jeszcze można się po nich spodziewać…”.
Mimo wszystko życie wokół nas w najbardziej bolesny sposób pokazuje, jak ważne jest, aby być przynajmniej podstawowym w historii, polityce i kulturze. Aby zrozumieć, gdzie są przyjaciele i gdzie są wrogowie. Że nie można „negocjować w środku” lub „po prostu przestać strzelać” z Rosją. Ta rosyjska agresja w Ukrainę jest zakorzeniona prawie wyłącznie w historii i kulturze tego państwa i jego mieszkańców. Za ignorowanie lub lekceważenie historii trzeba zapłacić wysoką cenę.
Cena ta jest jeszcze wyższa ze względu na wszechstronność problemu. Iluż ekspertów w różnych dziedzinach na Zachodzie wciąż nie może zrozumieć, że Rosja nie jest „tajemniczą rosyjską duszą” i „wielką rosyjską kulturą”, ale wspólnotą barbarzyńców, którzy rozumieją i cenią tylko siłę. Nie mogą i nie chcą zrozumieć, że jedynym sposobem na pozbycie się rosyjskiego zagrożenia nie jest szukanie z nim kompromisów, poświęcenie Ukrainy, strach przed eskalacją lub wojną nuklearną, ale zadanie jej decydującej klęski.Prezent. A gdyby wiedzieli choć trochę o historii, przynajmniej o „ustępstwach” Hitlera w latach 1930., to wszystko mogłoby nie być takie smutne.
Można być geniuszem w technologii i laikiem we wszystkim innym. Można być wielkim historykiem lub krytykiem literackim, ale nie być przystosowanym do prawdziwego życia. Takie skrajności – czyli promowane jako pożądany scenariusz w ramach szkolenia wąskich specjalistów – są drogą donikąd. Oczywiście nie można obejść się bez zastosowanych umiejętności, ponieważ są one podstawą. Ale nawet najlepszy specjalista w swojej dziedzinie musi odpowiednio postrzegać otaczający go świat. Dlatego konieczne jest wyjście poza jedną dyscyplinę. Trzeba nie tylko wiedzieć, ale także rozumieć. Wszakże wypełnienie nawet tak pozornie prostego obywatelskiego obowiązku jak głosowanie w wyborach wymaga podstawowej orientacji w polityce, ekonomii, kwestiach społecznych czy historycznych