Wybory prezydenckie i parlamentarne w 2019 r. znacząco wstrząsnęły krajobrazem politycznym Ukrainy. Nie była to rewolucja, ponieważ wiele starych i odrażających postaci znalazło drogę do wysokich stanowisk lub mandatów zastępczych. I czują się więcej niż dobrze w Kancelarii Prezydenta czy w Radzie Najwyższej.
Największym szokiem ostatnich wyborów krajowych byli ci, którzy zostali pokonani – Petro Poroszenko i jego partia Europejska Solidarność. Najpierw totalna porażka w drugiej turze wyborów prezydenckich, a kilka miesięcy później partia Sługa Narodu zdobyła monowiększość, taki cios nie jest łatwy do zniesienia politycznie i psychologicznie.
Możemy wymienić przyczyny, które doprowadziły do takich wyników cztery lata temu. Niektóre są obiektywne, podczas gdy inne są skrajnie subiektywne. Można narzekać na „niewłaściwe” społeczeństwo, wątpliwe śledztwa dziennikarskie, manipulacje czy jawne kłamstwa kanału 1+1 na temat poprzedniego prezydenta. Nic z tego nie będzie pozbawione rozumu i podstaw.
Nie można zaprzeczyć problemom z poziomem kultury politycznej przeciętnego ukraińskiego wyborcy, nie mniej jest luk w wiedzy ekonomicznej, historycznej i wreszcie w chęci zagłębienia się w istotę niektórych problemów. Ponieważ proste odpowiedzi na złożone pytania są nadal bezwarunkowe i bezspornie szanowane. I trudno sobie wyobrazić, co miałoby się stać, gdyby kolejne wybory (nawet jeśli były) nie staną się po raz kolejny triumfem populizmu. Bo wydaje się, że nawet inwazja na pełną skalę nie stała się dla wielu szczepionką przeciwko wierze w najbardziej niewiarygodne bajki i brakowi krytycznego myślenia.
Ale porażka taka jak ta, która spotkała obecną wiodącą siłę opozycyjną, powinna przede wszystkim skłonić do wyciągnięcia wniosków, rewizji własnych idei i praktyk, głębokiego wewnętrznego przemyślenia i poszukiwania przyczyn takiej katastrofy w sobie. A potem, umiejętnie podkreślając liczne głupoty i błędne kalkulacje obecnego rządu, zaproponować społeczeństwu lepsze alternatywy. Tak jak powinna to zrobić opozycja.
Choć prezydent Zełenski, jego współpracownicy i posłowie Sługi Narodu dawali i nadal dają wiele powodów do uzasadnionej krytyki, choć popełnili wiele błędów, w tym największy z nich – niepoważny stosunek do ostrzeżeń zachodnich sojuszników o przygotowaniach do inwazji na Rosję na pełną skalę – to wszystko nie wpływa pozytywnie ani na notowania Petra Poroszenki, ani kierowanej przez niego partii.
Przedstawiciele opozycji czasami wygłaszają rozsądną konstruktywną krytykę, rzadziej konstruktywne propozycje. Po 24 lutego 2022 r. sam Petro Poroszenko unika publicznej krytyki Zełenskiego i podkreśla potrzebę jedności w obliczu naszego wspólnego wroga w każdy możliwy sposób. Na froncie walczy wielu deputowanych różnych szczebli z „Europejskiej Solidarności” – a jest ich znacznie więcej niż przedstawicieli tego samego „Sługi Narodu”. W czym więc tkwi problem?
Niedźwiedzią przysługę opozycji wciąż wyrządza taktyka obrana podczas kampanii prezydenckiej w 2019 r. – „kto nie jest z nami, ten przeciwko nam”, „kto nie jest za Poroszenką, ten jest za Putinem”. Patrząc na program (a raczej jego brak) ówczesnego kandydata Zełenskiego, jego niezdolność do jasnego sformułowania czegokolwiek innego niż populistyczne hasła, frazę o „szukaniu pokoju w oczach Putina” i tak dalej, naprawdę łatwo było myśleć w ten sposób większości tych, którzy widzieli zwycięstwo Zełenskiego jako najgorszy możliwy scenariusz.
Takie skrajnie czarno-białe podejście wciąż można zrozumieć w środku wyborczej gorączki, choć nie ma ono uzasadnienia. Ale dla wielu w dzisiejszej opozycji, a zwłaszcza w szerszym kręgu jej sympatyków, podwójny upadek z 2019 roku był traumą, której fantomowe bóle wciąż wydają się być wczorajsze. Nie da się więc pozbyć tego sztucznie jasnego podziału na „nas” i „wrogów”.
Wśród europejskiej Solidarności i jej zwolenników nie widać oznak pracy nad błędami, nie ma nawet cienia prawdziwego przemyślenia taktyki i strategii. Chociaż w partii są ludzie, którzy mogą to zrobić. Ale zwykle sprowadza się to do komunikatu „Mieliśmy rację od samego początku, od 2019 roku”. Z tak pewną siebie, a jednocześnie całkowicie niesamokrytyczną postawą, środowisko Petra Poroszenki wpędza się w niewielką rezerwę lojalnych zwolenników, którzy już zagłosują na Europejską Solidarność lub jej lidera.
Przeciwnie, takie podejście alienuje od opozycji znacznie większą grupę tych, którzy nie popierają obecnej władzy, ale nie widzą w niej ucieleśnienia wszystkich bolączek Ukrainy. Gdzie szukać politycznego wsparcia dla tych, którzy widzą błędy Zełenskiego, ale nie są gotowi uznać wszystkiego, co zrobił, za absolutnie negatywne? W końcu wystarczy neutralny, żeby nie powiedzieć pozytywny, komentarz na temat obecnego rządu, aby zwolennicy europejskiej solidarności na portalach społecznościowych napiętnowali autora jako „zeleboba” czy coś w tym stylu jeszcze.
Nie będziesz w stanie przypisać wszystkiego botom. Bo nie od nich, ale od prawdziwych ludzi z tego środowiska wielokrotnie słyszeliśmy słowa, że sami Ukraińcy są winni swoich kłopotów, zwłaszcza w wojnie na pełną skalę, bo wybrali złego prezydenta. Niezależnie od stosunku do Zełenskiego, mówienie tego jest absurdem i pogardą dla jego współobywateli. Bo winowajca tej wojny jest tylko jeden – Władimir Putin. I bez względu na to, ile błędów popełni obecna władza (zarówno poprzednia, jak i poprzednia), bez względu na to, jak niedoskonałe jest ukraińskie społeczeństwo czy państwo, niczego to nie zmieni.
Można zrozumieć rozczarowanie zwolenników Poroszenki decyzjami większości Ukraińców w 2019 roku. Ale jeśli zamiast analizować jego przyczyny, po prostu wylejemy pomyje na wszystkich dysydentów – nawet potencjalnych sojuszników – i uwierzymy we własną moralną wyższość i słuszność a priori, to to środowisko polityczne nigdy nawet nie będzie rościć sobie pretensji do powrotu do korytarzy władzy. Bo takie zachowanie, takie mieszanie się z bagnem każdego, kto nie chce bawić się w sztuczną grę z czarno-białym światem, doprowadzi tylko do głębszego samopogrzebania we własnej przytulnej, ale na pozór bardzo toksycznej „bańce”.
To główny powód, ale nie jedyny. Wiele osób, rozczarowanych (lub nigdy nie zafascynowanych) Zełenskim, chce zobaczyć dla niego jakościową alternatywę. Siła polityczna i politycy, którzy proponują konkretne idee i opierają się na jasnych podstawach światopoglądowych. I nie tak jak „Sługa Narodu”, który według jego przywódców jest dziś partią wolnościową (tu śmiał się niejaki Hetmancew), a jutro partią socjalistyczną czy czymś innym.
Czy partia Poroszenki ma taką podstawę ideologiczną? I tak, i nie. Jeśli przyjrzymy się jej programowi czy publicznemu stanowisku poszczególnych przedstawicieli, można odnaleźć elementy postawy konserwatywnej. Podkreślanie znaczenia tożsamości i kultury narodowej, godności każdego obywatela i jego odpowiedzialności za losy państwa, roli społeczności lokalnych – to wszystko bardzo słuszne idee. Są w partii ludzie, którzy szczerze je wyznają. Ale zwykle nie jest to zauważalne w praktycznych działaniach ani na poziomie parlamentu, ani lokalnych oddziałów.
Uderzającym przykładem porażki dotychczasowych podejść na poziomie lokalnym był wybór mera Lwowa w 2020 roku. Mając wielką szansę na zwycięstwo, kandydat „Europejskiej Solidarności” Ołeh Syniutka i jego otoczenie, zamiast podkreślać liczne realne problemy miasta, prowadzili kampanię wyborczą pod hasłami „kto nie jest za Syniutką i Poroszenką, ten jest przeciwko Lwowowi i Ukrainie”. Oczywiście agresywnie atakując każdego, kto zwrócił uwagę na fałszywość takiej dychotomii w wyborach samorządowych. Rezultatem była porażka.
Ta historia nasuwa pytanie: czy Europejska Solidarność jest partią opartą na podstawach ideologicznych, czy też, tradycyjnie dla naszych realiów, kolejnym osobistym projektem konkretnego polityka? Bez Zełenskiego nie będzie Sługi Narodu, bez Tymoszenko – nie będzie Batkiwszczyny. Czy europejska solidarność może istnieć bez Petra Poroszenki? Pytanie jest tym ważniejsze, że piąty prezydent ma wysoką osobistą niechęć – i nie ma znaczenia, czy jest zasłużony, czy nie. Zawęża też perspektywy głównej siły opozycyjnej w dzisiejszej ukraińskiej polityce. Ciekawie byłoby widzieć kogoś innego na czele opozycji, ale póki co trudno uwierzyć w taki scenariusz.
Dopóki Europejska Solidarność sztucznie zraża do siebie wielu potencjalnych zwolenników, obecne władze nie powinny się zbytnio przejmować opozycją, która zamyka się w sobie i jest rozgoryczona „niewłaściwym” społeczeństwem (gdy Poroszenko wygrał w 2014 r., to prawdopodobnie było to jakieś inne społeczeństwo). W takiej sytuacji nie trzeba wreszcie blokować Facebooka Maryany Bezuhli ani zmuszać marszałka Rusłana Stefanczuka do zauważenia obecności w parlamencie nie tylko prorządowych deputowanych.
Tylko czas pokaże, co dalej stanie się z Petrem Poroszenką i partią, której dziś przewodzi. Część społeczeństwa domaga się konstruktywnej alternatywy dla Zełenskiego. Takich ludzi będzie coraz więcej, a obecna opozycja może jeszcze próbować zaspokoić tę postulat, jeśli w końcu zwyciężą konstruktywne elementy europejskiej solidarności. A mimo wszystko jest ich znacznie więcej niż w „Słudze Ludu”. Ale jeśli wszystko sprowadza się do nazywania wszystkich spoza rezerwatu „niewłaściwymi” Ukraińcami, to ludzie będą szukać innych opcji. Tam, gdzie jest popyt, będzie też podaż.
Ukraina, jak każde demokratyczne państwo, jest niedoskonała, podobnie jak jej społeczeństwo. Ale nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi od wielu, nie jesteśmy wyjątkowi. Wystarczy spojrzeć na popularność Trumpa w Stanach Zjednoczonych, rosnącą popularność lewicowych czy prawicowych populistów w Niemczech, ostatnią kampanię wyborczą w Polsce czy wyniki wyborów na Słowacji i wiele innych przykładów, by zdać sobie sprawę, że nie tylko w Ukrainie występują problemy z niską kulturą polityczną, głębokimi podziałami politycznymi i banalną ignorancją. Niemniej jednak, z jakiegoś powodu, nikt nie mówi, że Polacy, Słowacy, a zwłaszcza Amerykanie, nie Czy zdali egzamin z państwowości, czy też na to nie zasługują? W naszym kraju ta podrzędna teza jest raz po raz wrzucana w przestrzeń informacyjną.
Ukraina pilnie potrzebuje zmian w swojej kulturze politycznej. Nie zmiany dla samej zmiany, jak w 2019 r., ale np. wyłonienie stabilnych i trwałych partii politycznych, które będą oparte na jasnych zasadach ideologicznych, a nie będą wiecznymi wiatrowskazami zgodnie z wahaniami nastrojów szerokich mas. Partie będą gotowe do działania zarówno u władzy, jak i w opozycji. I którzy w przypadku porażki nie będą wyznawać kompleksu „nierozpoznanego geniusza”, ale będą mogli pracować nad swoimi błędami.
To, czy Europejska Solidarność będzie taką partią, zależy od wielu czynników. W tej chwili istnieje silne wrażenie, że opozycja próbuje pokonać Zełenskiego i „sługi” we własnej grze – populizmie. I na tym polu Europejska Solidarność nie ma szans w starciu z urzędującym prezydentem. Rok 2019 powinien nas tego nauczyć, a także wielu innych rzeczy. Dopóki tego nie zrobił.