Gdy tylko skandal z upamiętnieniem żołnierza 14 Dywizji Grenadierów Waffen-SS „Galicja” Jarosława Hunki w federalnym parlamencie Kanady nieco ucichł, polscy politycy natychmiast dolali oliwy do ognia.
Wiele można powiedzieć o tym, że procesy norymberskie nie uznały członków Dywizji Galicyjskiej za zbrodniarzy wojennych. Że żaden z żołnierzy dywizji nie został skazany w Norymberdze, gdzie rozprawiano się ze zbrodniami nazistów. Że w samej Kanadzie Komisja Deschênesa w latach 1986-1987, po przestudiowaniu materiałów archiwalnych i przesłuchaniu świadków, uznała, że nie ma podstaw nie tylko do prześladowania członków 14 Dywizji Grenadierów Waffen-SS, a nawet do pozbawienia ich obywatelstwa. Teraz sytuacja na świecie jest taka, że system sądowniczy jest stopniowo zastępowany przez „kulturę anulowania”, podczas gdy zamiast dowodów główną rolę odgrywa głośność i masowy charakter określonego stanowiska. Ale sytuacja z weteranem II wojny światowej ma inny kolor.
Tym samym minister edukacji i nauki RP Przemysław Czarnek (ten sam, który wcześniej przepraszał za stwierdzenie, że osoby LGBT nie są równe „normalności”) powiedział, że nie tylko żąda, ale już podjął kroki w celu ekstradycji 98-letniego Jarosława Hunki do Polski. Nawiasem mówiąc, nie jest to pierwszy antyukraiński chwyt Czarnka. W 2018 r., jeszcze pracując jako wojewoda w Lublinie, oburzył go upamiętnienie ukraińskich mieszkańców wsi Sagryn, którzy w 1944 r. zginęli z rąk bojowników polskiego podziemia.
Można powiedzieć, że ta wypowiedź, choć całego ministra, jest szczególnym przypadkiem osoby radykalnej. Ale ostatnie wydarzenia w Polsce prowadzą do innego wniosku. Afera zbożowa (w której obie strony się wyróżniły, ale Polacy zgodzili się na to, że zakwestionowali pomoc wojskową dla Ukrainy – po czym spotkali się z ostrą reakcją Stanów Zjednoczonych) została omówiona i wynegocjowana. Ale we wrześniu pojawiła się też wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, najbardziej wpływowego polityka w dzisiejszej Polsce, że Niemcy są winne Polakom pieniądze za II wojnę światową. I to nie tylko pieniądze, ale około 1,3 biliona dolarów.
Ogólnie rzecz biorąc, obraz naszych zachodnich sąsiadów jest dość histeryczny. Im dalej szli, tym bardziej zaczynali przypominać innych ukraińskich sąsiadów, wschodnich. Ponieważ Rosja również przyniosła „historyczną” bazę do wojny z Ukrainą, zarówno w 2014, jak i 2022 roku. Oczywiście w wypowiedziach Kremla, a także w żądaniach i wypowiedziach warszawskich polityków nie ma ani słowa prawdy. Ale jeśli gwiazdy się zapalą, to ktoś nadal tego potrzebuje. I tu warto spojrzeć na najnowszą polską socjologię opublikowaną przez publikację Rzeczpospolita.
I ta socjologia sugeruje, że obecna partia rządząca, Prawo i Sprawiedliwość, może wyprzedzić większość parlamentarną w październikowych wyborach. Według najnowszych danych PiS, nawet wraz ze skrajnie prawicową Konfederacją, otrzymuje 229 miejsc w Sejmie (niższej izbie polskiego parlamentu). z 460. A główny przeciwnik partii Kaczyńskiego, Koalicja Obywatelska – razem z Lewicą i Trzecią Drogą – ma ich 230. (Kolejny głos pochodzi od siły politycznej reprezentującej interesy mniejszości niemieckiej mieszkającej w województwach opolskim i śląskim w południowo-zachodniej Polsce, na co jego partia nie może liczyć po antyniemieckiej wypowiedzi Kaczyńskiego.)
W obecnym składzie Sejmu przypomnijmy, prawicowa koalicja Prawa i Sprawiedliwości ma 235 głosów. (I to nawet bez Konfederacji.) A w poprzedniej kadencji, po wyborach w 2015 r., kiedy Prawo i Sprawiedliwość wróciło do władzy, również było ich 235. Spadek jest podobno niewielki, ale fundamentalny. Upadek, który może spowodować utratę mocy. Partia rządząca próbuje więc w ostatniej chwili oderwać te cenne procenty, które pozwolą jej rządzić Polską przez kolejne cztery lata.
I jak nie pamiętać, że podobna sytuacja rozwinęła się w ukraińskim parlamencie w 2007 roku. W tym czasie „pomarańczowa” koalicja, która straciła władzę w 2006 r. po zdradzie Partii Socjalistycznej, zdołała w ciągu roku wyrwać zwycięstwo w Partii Regionów – ale co za zwycięstwo. 227 mandatów na 450. I w sumie 226 deputowanych głosowało za kandydaturą lidera zwycięskiej partii, Julii Tymoszenko, na stanowisko premiera – i to tylko przy drugiej próbie i bez użycia elektronicznego systemu „Rada”, ale rękami, jak za starych dobrych czasów.
Oczywiście Polska to nie Ukraina. A przeciwnikiem hipotetycznej prawicowej koalicji nie jest zorganizowana grupa przestępcza „Partia Regionów”, ale cywilizowana „Koalicja Obywatelska” Donalda Tuska. Dlatego na szczęście Polacy nie będą musieli przechodzić przez to wszystko, czego doświadczyła Ukraina w latach 2007-2010. Ale trudno będzie nazwać następny okres polityczny spokojnym (pod warunkiem, że wyniki wyborów będą takie same jak ta socjologia).
A wszystko dlatego, że PiS, próbując utrzymać władzę, przekroczył pewną linię, której przekroczenie jest niepożądane. Dla stabilności w suprzede wszystkim społeczność. Dawno, dawno temu ich zachodni sąsiedzi byli tak zradykalizowani, że w pierwszej trójce w wyborach krajowych dwa miejsca zajęli prawicowi i lewicowi radykałowie – NSDAP Hitlera i KPD Thälmanna. Jak to wszystko się skończyło, dobrze wiadomo nie tylko w Niemczech, ale na całym świecie. Przede wszystkim w Polsce.
Co ciekawe, po II wojnie światowej sytuacja w niemieckiej polityce zmieniła się diametralnie. Doprowadziło to kilkakrotnie do powstania tzw. szerokiej koalicji, gdy dwie główne partie kraju – CDU/CSU i SPD – miały wystarczającą inteligencję i odpowiedzialność polityczną, by dojść do porozumienia, nawet ze szkodą dla niektórych własnych ambicji politycznych. I nawet teraz, kiedy według socjologii pośredniej skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) zajmuje wysokie drugie miejsce z ponad 20-procentowym poparciem wyborców, centroprawica i centrolewica są bardziej skłonne do zgadzania się ze sobą niż do tworzenia koalicji z Afd lub ultra-lewicowy Umierać Linke.
Ale w Polsce nie jest niemożliwe wyobrażenie sobie szerokiej koalicji (istniała jeszcze kilka lat, przed tragiczną śmiercią Lecha Kaczyńskiego), ale wciąż jest to mało prawdopodobne. A z powodu tej radykalizacji kampanii wyborczej w szczególności. Kaczyński, próbując utrzymać władzę w swoich rękach, igrał z ogniem. I jakby po wyborach nie wybuchła w całej Polsce. Również w 2021 roku nikt nie przypuszczał, że Kapitol zostanie szturmowany w Stanach Zjednoczonych, światowej twierdzy demokracji…