Ukraińscy uchodźcy, którzy wyjechali do Europy przed okropnościami wojny Władimira Putina, od czasu do czasu stają się ofiarami różnych prowokacji rosyjskich obywateli, a nawet jawnych kryminałów. Historie, w których nasi współobywatele działają jako ofiary. W zeszłym tygodniu w Niemczech miało miejsce głośne wydarzenie, które jest głównym centrum takich historii.
W kraju związkowym Dolna Saksonia nieznana osoba podeszła do dzieci, które bawiły się na ulicy. Kiedy usłyszał, że mówią po ukraińsku, oburzył się i zaczął domagać się, aby nieletni Ukraińcy przeszli na rosyjski (czego się domagał). A potem, spójrzmy prawdzie w oczy, zaatakował ukraińskie dzieci. Najpierw pociągnął dziewczynę za włosy, a następnie zrzucił chłopca z mostu. Rzucił nim tak mocno, że uderzył głową o metalowe części konstrukcji.
To nie wszystko. Napastnik rzucił również szklaną butelką w chłopca, który leżał pod mostem. A potem, kiedy inne dzieci pobiegły do rodziców, aby zgłosić agresora, zgodnie z przewidywaniami skinął głową. Na szczęście nie było poważnych konsekwencji, a prokuratura wszczęła sprawę karną, podając polityczny wydźwięk incydentu – i szuka napastnika.
Napastnik, który najprawdopodobniej należy do bardzo interesującej i znamiennej grupy społecznej obywateli niemieckich. Grupę tę stanowią potomkowie Niemców Imperium Rosyjskiego/Związku Radzieckiego, którzy zostali deportowani głównie do Azji Środkowej i na Syberię (np. po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 r.). Berlin postanowił repatriować tych etnicznych Niemców, a raczej głównie ich potomków, którzy bardzo często są pół-rasami w sensie czysto etnicznym, po upadku ZSRR i otwarciu granic dawnego Imperium Zła.
To rzekomo dobry i pożyteczny uczynek – państwo narodowe sprowadza do domu potomków tych, którzy dawno, dawno temu wyjechali na wschód po lepsze życie, ale doświadczyli wielkich cierpień. Jednak, jak mówią Anglicy, Droga do piekła jest wybrukowana dobrymi intencjami (Droga do piekła jest wybrukowana dobrymi intencjami.)
Represyjna machina rusyfikacyjna w ZSRR działała tak dobrze, że bezpaństwowce, które nie miały nawet formalnego „państwa” jak Ukraińcy czy Gruzini, faktycznie utraciły swój etniczny komponent, pamięć genetyczną – i okazały się najzwyklejszą „rosyjskojęzyczną populacją”, tylko o nazwiskach, które były trochę niezwykłe dla słowiańskiego ucha. Tak więc w rzeczywistości w procesie repatriacji Niemcy nie wróciły do domu swoich braci i sióstr – ale faktycznie przywiozły obcych.
Obcy pod każdym względem – kulturowym, informacyjnym, nawet językowym. Chociaż niektórzy nadal w jakiś sposób znali język swoich dziadków. Kultura i język są oczywiście ciekawym tematem (na przykład możemy mówić o tym, jak repatrianci z Ukrainy nauczyli się nie niemieckiego, ale rosyjskiego, aby komunikować się z tymi, którzy zostali wywiezieni z Kazachstanu lub Terytorium Krasnojarskiego), ale w kontekście historii z ukraińskim chłopcem interesuje nas przede wszystkim przestrzeń informacyjna. I duża liczba tych „Niemców”, pomimo przeprowadzki do ojczyzny swoich przodków, pozostała „w Rosji”. I wszystko zostało zrobione w tym celu – najpierw byli w stanie podłączyć rosyjskie kanały telewizyjne, potem, już podczas dyktatury Putina, takie kanały zostały specjalnie dla nich stworzone. Jednym słowem, ci ludzie fizycznie mieszkali tylko gdzieś w pobliżu Hanoweru lub we Frankfurcie nad Menem i faktycznie pozostali częścią „rosyjskiego świata”. Bardzo łatwo i łatwo jest dołączyć do grona zwolenników radykalnych partii – przede wszystkim nacjonalistów i prawicowych populistów z Alternatywy dla Niemiec (Alternative für Deutschland – AfD).
Do pewnego momentu nie wyglądało to na poważny problem, zwłaszcza na szczeblu ogólnoeuropejskim. Ale po rozpoczęciu wojny w Ukrainie, zwłaszcza jej pełnej fazy, w której wszystkie kraje UE były zaangażowane w taki czy inny sposób, Alternatywa dla Niemiec zaczęła zyskiwać na popularności. A teraz ponad 20% Niemców jest gotowych głosować na niego. Jeden na pięciu. Jaki procent fanów Afd wśród repatriantów z ZSRR – można się tylko domyślać, ale oczywiste jest, że jest znacznie wyższa.
A potem ukraińscy uchodźcy przybyli do Niemiec. I ci „repatrianci”, wyjęci z byłego sowieckiego piekła, zaczęli zamieniać życie naszych współobywateli w niemieckie piekło. Spotykają ich nie jako Niemców, ale jako typowe rosyjskie „rosyjskie kołnierzyki”. Tylko z nazwiskami, które są nieco nietypowe dla słowiańskiego ucha. Jednak, jak pokazują przykłady karier ludzi o nazwiskach Rotenberg, Matwijenko czy Szojgu, ich pochodzenie etniczne nie ma znaczenia dla wielkiej idei imperialnej.
Nie ma więc nic dziwnego w tym, że „Niemcy” faktycznie okazali się „Rosjanami”. Podobnych rzeczy doświadczyliśmy już w Ukrainie – kiedy ci, którzy do 2014 roku żyli spokojnie z ukraińskim paszportem, kibicowali drużynie piłkarskiej Ukrainy, a nawet mieliNa przykład w przypadku kariery politycznej lub politycznej w ukraińskich strukturach nagle okazali się zwolennikami aneksji Krymu, zajęcia Donbasu i innych krwawych pomysłów Władimira Putina.
Ale, niestety, nadal będziemy musieli przez to przejść – po zajęciu terytoriów zajętych przez Rosjan, zwłaszcza tych, które od ponad dziewięciu lat znajdują się pod kontrolą państwa agresora. Fakt, że obywatele Federacji Rosyjskiej, którzy przybyli tam po okupacji, powinni zostać deportowani, raczej nie wywoła u nikogo wątpliwości i protestów. Ale będą nasi współobywatele, nasi etniczni bracia i siostry, których „repatriujemy” wraz z terytoriami. I którzy, bądźmy szczerzy, są już nosicielami „rosyjskiego świata”. I trzeba będzie coś z tym zrobić, stworzyć i wdrożyć programy, które przywrócą je do normalnego życia.
W przeciwnym razie zobaczymy chłopca lecącego z mostu do krzyczenia „Mów po rosyjsku”, już nie w Dolnej Saksonii, ale na naszym, ukraińskim terytorium.