Stosunki polsko-ukraińskie przechodzą kolejny okres ochłodzenia. Tym razem z powodu wzajemnych oskarżeń obu stron dotyczących problemu eksportu ukraińskich produktów rolnych. Konflikt zbożowy między oboma krajami narastał od wiosny. Ale wybuchła tuż przed wyborami do Sejmu i w czasie, gdy Ukraina cierpi z powodu blokady morskiej i rosyjskich ataków na infrastrukturę portową.
Ogólnie rzecz biorąc, spory gospodarcze między państwami są powszechne. Na świecie istnieją sposoby, aby je rozważyć i rozwiązać w cywilizowany sposób. Ale w przypadku Polski jest jeden problem. To, co zaczęło się jako dyskusja o ochronie polskich rolników przed napływem ukraińskiego zboża, szybko osiągnęło nowy poziom. I tak, zamiast praktycznego rozwiązania problemu, głośno zabrzmiały głosy polityków, które wcale nie są związane z kwestią ukraińskiego zboża i ochrony polskiego rolnictwa. Kwestia ekonomiczna szybko stała się polityczna, a nawet geopolityczna. W ciągu kilku dni kryzysu padło tyle nieprzyjemnych komplementów pod adresem Ukrainy, tyle ostrzeżeń wyrażano z elementami zawoalowanych gróźb, że zaczyna się wątpić w szczerość polskiej przyjaźni.
Nagle punkt ciężkości przesunął się z problemu ukraińskiego eksportu na problem relacji między Polską a Ukrainą. Tymczasem istnieje wiele tajemnic i niezrozumiałych okoliczności dotyczących wejścia ukraińskiego zboża na polskie rynki. Z jakiegoś powodu obie strony wolą milczeć.
Według ekspertów przez Polskę przechodziło około 10% ukraińskich produktów rolnych. Od marca 2022 r. do kwietnia 2023 r. Ukraina wyeksportowała do Polski około 6-6,5 mln ton zboża. Ziarno to było przeznaczone na rynki zagraniczne. Ale z niewiadomych powodów około 50% osiedliło się w Polsce. Wywierało to presję na polskich rolników, którzy czekali na wiosnę, mając nadzieję na zyskowną sprzedaż ubiegłorocznych zbiorów. Jednak gdy nadeszła wiosna, ceny zboża znacznie spadły z powodu napływu ukraińskiego zboża. Wywołało to protesty, które doprowadziły do wprowadzenia zakazu eksportu produktów rolnych z Ukrainy w kwietniu 2023 roku. Oczekiwano, że zakaz nie będzie obowiązywał na stałe, ale dopóki kwestia nie zostanie rozwiązana merytorycznie i nie zostanie ustanowiony monitoring dostaw z Ukrainy. Jednak z jakiegoś powodu okazało się, że nie jest łatwym zadaniem niezawodne zamknięcie polskiego rynku przed napływem ukraińskiego zboża tranzytowego. Dlatego polskie władze zdecydowały się działać radykalnymi metodami i całkowicie zakazały eksportu ukraińskich produktów rolnych. A kiedy nadszedł czas na zniesienie zakazu od 15 września, odmówił tego.
Nie ma jednoznacznych odpowiedzi, dlaczego całe ukraińskie zboże przeznaczone dla krajów trzecich nie zostało wywiezione z Polski. Jak również ten, który importował go na terytorium sąsiedniego kraju. Również ani strona polska, ani ukraińska nie przedstawiły przejrzystych wyjaśnień, w jaki sposób kilka milionów ton pszenicy tranzytowej trafiło na polski rynek. Czy polskie firmy brały udział w tym procesie, kupując tańsze ukraińskie zboże w celu sprzedaży go na polskim rynku? Czy zainteresowani polscy urzędnicy im pomogli? Być może tak było. Wątpliwe jest, aby ukraińscy handlarze zbożem mogli samodzielnie wysyłać do 3 milionów ton zboża w obcym kraju. Ale nie ma odpowiedzi na te pytania. A może nie.
Werbalna konfrontacja z oskarżeniami przeciwko sobie między Kijowem a Warszawą trwała kilka dni. Niewątpliwie ten ton dyskusji głęboko rozczarował wielu zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie. Przyniosło to również wielką przyjemność Rosji. Jednak podświadomie obie strony zrozumiały, że przekraczanie linii jest niebezpieczne. Ostatecznie 21 września poinformowano, że ministrowie polityki rolnej Ukrainy i Polski zgodzili się znaleźć rozwiązanie sytuacji konfliktowej dotyczącej eksportu zboża. W rozmowie telefonicznej Mykoła Solskyi i jego polski odpowiednik Robert Telus obiecali znaleźć rozwiązanie, które odpowiadałoby zarówno Ukrainie, jak i Polsce. Oczywiście mówimy o mechanizmie wspólnej koordynacji dostaw kilku rodzajów ziarna. W tym momencie może się wydawać, że konflikt stopniowo się wyczerpie i zaniknie. Ale nieprzyjemny posmak z niego pozostał. I może mieć wpływ na dynamikę relacji między oboma państwami.
W tej sytuacji strona ukraińska i ukraińska dyplomacja nie działały idealnie. Czasami wydawało się, że w ogóle nie mamy jednej linii dyplomatycznej. A Ministerstwo Spraw Zagranicznych ma niewielki wpływ i istnieje jako dekoracja. Dlatego wypowiedzi wykraczające daleko poza relacje czysto gospodarcze mogą być łatwo wypowiadane przez wiceministra gospodarki. Przemówienie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ również raczej nie będzie uzasadnione. Choć nie wspominał wprost o Polsce, dla wszystkich było już jasne, do kogo skierowane są słowa o „podważeniu solidarności w Europie i urządzeniu teatru politycznego, zrobieniu thrillera z ziarna”. Głowa państwa poszła jeszcze dalej i powiedziała, że ci aktorzy „pomagają przygotować scenę dla moskiewskiego aktora”. Czy ukraińskie Prezydium powinno było tak powiedzieć?Na przykład w przypadku Bardzo wątpliwe.
Z drugiej strony źle, że Warszawa znów stosuje szantaż, podnosząc stawkę i wychodząc poza konkretną wąską kwestię gospodarczą. Gdy tylko strona ukraińska wyraziła niezadowolenie z decyzji Polski o przedłużeniu moratorium na eksport zbóż, polscy politycy natychmiast przeszli na wyższy poziom oskarżeń politycznych. Na tle rozmów o losie ukraińskiego zboża zaczęły pojawiać się słowa o możliwym wecie w sprawie akcesji Ukrainy do UE, znacznym zmniejszeniu wsparcia dla ukraińskich uchodźców od 2024 roku oraz o tym, że Polska nie ma już dodatkowej broni dla Ukrainy. A prezydent Andrzej Duda porównał Ukrainę do kogoś, kto tonie i desperacko wykorzystuje każdą okazję. Oczywiście takie wypowiedzi polskich polityków podsycały antyukraińskie nastroje w Polsce. 19 września Konfederacja Wolności i Niezależności zorganizowała przed ambasadą Ukrainy w Warszawie konferencję prasową, podczas której „wystawiła rachunek” państwu ukraińskiemu za pomoc udzieloną przez Polskę w związku z rosyjską agresją. W krótkim momencie antyukraińska retoryka stała się narzędziem kampanii wyborczej i metodą prowadzenia kampanii. Trudno sobie wyobrazić, by coś podobnego działo się w Ukrainie, gdzie nawet siły nacjonalistyczne opowiadają się za rozwojem normalnych przyjaznych stosunków z Polską na zasadzie równości i wzajemnego szacunku.
Niestety, kryzys zbożowy między oboma krajami, który na chwilę stał się polityczny, odzwierciedla specyfikę polskiej polityki i pewne odzwierciedlenie polskiego stosunku do Ukrainy. Polskie władze wcześniej wygłaszały wobec Ukrainy nieprawdziwe wypowiedzi, które wykraczały poza konkretne problemy, gwałtownie zwiększając stopień napięcia i nieporozumień. Typową taktyką Warszawy jest wykorzystanie historii jako instrumentu nowoczesnej polityki i nacisku na Kijów. Były groźby ze strony Polski, takie jak to, że Ukraina nie dotrze do Europy z Banderą i UPA. Zalecono właściwe zbadanie ukraińskiej historii i żądano od Kijowa jednostronnego wzięcia na siebie winy za wydarzenia na Wołyniu, ignorując własną historyczną odpowiedzialność i winę. Niestety, takie podejście nie jest w stanie stworzyć prawdziwych, równych, stabilnych i przyjaznych relacji. Raczej te relacje będą przypominać emocjonalnie zabarwione niestabilne fazy z boomem i rytmem. I nawet wojna na pełną skalę nie była jeszcze w stanie wpłynąć na istnienie takiej krzywej w stosunkach polsko-ukraińskich.
Teraz wiele można przypisać zbliżającym się wyborom parlamentarnym w Polsce. Mówią, że po 15 października pasje znikną, a stosunki ukraińsko-polskie znów staną się ciepłe i przyjazne. Ale nie możesz cofnąć słów, które wypowiadasz. I wiele już powiedziano. Nieprzyjemny posmak nadal pozostanie. A Ukraina na wszelki wypadek nie musi zapomnieć o powiedzeniu, że ratowanie tonących jest dziełem samych tonących.