24 lutego 2022 roku napisałem dość naiwny post na Facebooku, w którym wyraziłem nadzieję, że inwazja na pełną skalę nie potrwa długo – „dwa, trzy tygodnie”. W końcu z jednej strony zmobilizowane siły rosyjskie nie wystarczą do przeprowadzenia pełnoprawnej okupacji. Z drugiej strony, jak wyobrażają to sobie Rosjanie? Że najeżdżają nasze terytorium, zdobywają jakieś ukraińskie miasto lub wieś i co dalej? Będą jeździć śmiesznymi samochodami z głośnikami i z równie zabawnym akcentem będą wołać: „Wszyscy mieszkańcy wsi przyjdą zarejestrować się w biurze komendanta”. Przynajmniej takie makabryczne obrazy zostały narysowane przez moją wyobraźnię, pochłaniając kadry z radzieckich filmów o II wojnie światowej. Cóż, to kompletny nonsens w 21 wieku. Panowało przekonanie, że rosyjskie społeczeństwo i tam, na Kremlu, szybko zda sobie sprawę z absurdalności tego, co się dzieje. Oznacza to absurdalność ich decyzji i działań, więc włączą bieg wsteczny.
Szybko jednak stało się jasne, że rzeczywistość, do której docierają brzydkie ręce Kremla, staje się znacznie bardziej makabryczna niż fikcyjne „kino i Niemcy”. Bo łatwo było mieć warunkowy „urząd komendanta” na terenach okupowanych, czyli administracje okupacyjne, zdrajców-kolaborantów i grabieże okupantów, i to znacznie brutalniej, niż reżyserzy sowieckich filmów mogli sobie wyobrazić. Dowiedzieliśmy się o „listach egzekucji”, o tworzeniu prawdziwych sal tortur przez rosyjskich okupantów, o rozstrzeliwaniu Ukraińców przez całe rodziny, w tym dzieci. Nie ma mowy, tylko na ulicy, przed sąsiadami. Były brutalne grabieże, zastraszanie, gwałty itp.
Powstało wrażenie, że rosyjscy okupanci nie tylko wzięli za przykład tego filmowego Niemca, ale postanowili znacznie go przewyższyć okrucieństwem. A słowo „” stało się jedną negatywną konotacją ze słowami „Katyń”, „Gułag”, „Auschwitz”, „Srebrenica”…
Wszystko to wstrząsnęło całym światem, a jednocześnie zmusiło go do spojrzenia na wojnę rosyjsko-ukraińską zupełnie innymi oczami lub, jak to się teraz modnie mówi, zupełnie innym obiektywem. Przede wszystkim zachodni politycy (zgadzam się, nie wszyscy, ale ci, którzy są zdolni do przynajmniej minimalnego krytycznego myślenia) nie mają wątpliwości, kto jest „zły”, a kto „dobry” w tym konflikcie. Zniknęły podstawy relatywizowania winy Rosjan, przynajmniej hipotetycznego uzasadnienia ich agresji. Ponownie, nie mówimy o pożytecznych idiotach i płatnych agentach.
Argument, że jest w porządku, jeśli ukraińska armia trochę się wycofa i odda niektóre pozycje, zniknął. Rosjanie, jak mówią, tymczasowo je zajmą, a później, z pomocą twardych sankcji i dyplomacji, będą mogli je zwrócić. I w ten sposób, unikając zaciętych walk, mówią, będzie można uratować życie Ukraińców. Teraz wszyscy rozumieją absurdalność takich stwierdzeń, przybycie rosyjskich żołnierzy, okupacja terytoriów, nawet bezkrwawych, przyniosła ludziom śmierć, zastraszanie i tortury.
Z wypowiedzi Putina i innych ideologów Kremla jeszcze przed inwazją na pełną skalę, a tym bardziej po rozpoczęciu wojny na pełną skalę, powinno było dla wszystkich jasno stać, że obecne państwo rosyjskie nie chce uznać istnienia narodu ukraińskiego, prawowitości ukraińskiej kultury czy języka ukraińskiego. I nie waha się wprowadzić tej ignoranckiej polityki w życie, metodycznie eliminując wszystko, co ukraińskie, w tym fizyczną eksterminację rodzimych użytkowników języka i kultury.
„Władimir Putin zarządził operację specjalną w Ukrainie, ponieważ wierzy, że Rosja ma boskie prawo do rządzenia Ukrainą, wymazywania tożsamości narodowej tego kraju i integrowania jego mieszkańców z Wielką Rosją” – słusznie zauważyła dr Fiona Hill, ekspert ds. Rosji w Brookings Institution, w artykule opublikowanym w czasopiśmie Sprawy zagraniczne. Uważa, że w swoich czynach i słowach obecni rosyjscy przywódcy przypominają rosyjskich władców z przeszłości, zwłaszcza pod względem idei narodowych i religijnych. Dlatego niebezpieczeństwo ekspansji wisi nie tylko nad Ukrainą.
George Kennan, amerykański dyplomata, politolog i historyk, zwolennik polityki powstrzymywania sowieckiej ekspansji w okresie zimnej wojny, pisał, że dążenie Rosji do statusu wielkiego mocarstwa światowego uwarunkowane jest kontekstem historycznym. „Narody, podobnie jak jednostki, są w dużej mierze produktem środowiska” – argumentował. Po upadku Związku Radzieckiego w Rosji powstała sytuacja „nie do zniesienia” dla kraju, który znajdował się na najwyższych szczeblach światowej polityki. Rosja zajmuje obecnie najmniejsze terytorium od czasów poprzedzających panowanie Katarzyny II. Kraj stracił większość swoich terytoriów w Azji Środkowej, na Białorusi, w krajach bałtyckich i na Kaukazie. A najbardziej bolesną stratą była oczywiście Ukraina, bez której imperium nie jest imperium.
Ci, którzy uważnie śledzą nowe komunikaty z Kremla, powinni zauważyć, że absurdalne tezy o „wynarodowieniu” i „deokupacji” praktycznie już nie są słyszane. Zastąpiono je nowymi – o „renowacji isprawiedliwość historyczna” i „nowy porządek świata”, w którym Rosja odegrałaby kluczową rolę.
Kreml, jak wynika z obecnych wypowiedzi, nie porzucił idei kontroli nad całą Ukrainą, zdobycia Kijowa i ustanowienia tu „lojalnego reżimu”. Przypomina to sytuację w III Rzeszy w przededniu jej upadku, kiedy mimo beznadziejności sytuacji słychać było oświadczenia z Kancelarii Rzeszy o szybkim zwycięstwie nad wrogami.
Oczywiście sprawy nie są tak optymistyczne dla Ukrainy, jak byśmy chcieli. Zmęczenie wojenne Zachodu będzie coraz bardziej widoczne. Nawet pomimo faktu, że Berlin, Paryż, Bruksela, Waszyngton i Londyn są coraz bardziej świadome wszystkich katastrofalnych konsekwencji nie tylko porażki Ukrainy, ale nawet jej braku. W końcu cała globalna architektura bezpieczeństwa pójdzie nie tak. Straty dla Zachodu i świata będą wręcz nieporównywalne z tymi, które są obecnie przeznaczane na pomoc wojskową i gospodarczą dla Ukrainy. Nawet wtedy, gdy Rosji uda się zachować przynajmniej kawałek ukraińskiej ziemi.
Tak, istnieje bardzo realne niebezpieczeństwo, że w kluczowych państwach Zachodu dojdą do władzy inne siły polityczne, które mają własne, zupełnie odmienne spojrzenie na konflikt rosyjsko-ukraiński. Czy będzie to katastrofa najpierw dla Ukrainy, a potem dla demokratycznego świata? Bardziej prawdopodobne nie niż tak.
Weźmy na przykład możliwy powrót Donalda Trumpa do prezydentury. Obecnie notowania wyborcze byłego prezydenta zrównały się z notowaniami Joe Bidena i mogą go wyprzedzić za rok. Tak, jego przybycie do Białego Domu wiąże się z pewnym ryzykiem dla Ukrainy. Ale pamiętajmy, że to Trump w pewnym momencie zaczął dostarczać Ukrainie śmiercionośną broń. A jego poprzednik, „nasz przyjaciel” Barack Obama, uparcie się temu opierał. A wszystko dlatego, że Stany Zjednoczone mają swoje interesy, do których należy w szczególności silna Ukraina, która będzie stawiać opór Rosji (przypomnijmy sobie „Wielką szachownicę” Zbigniewa Brzezińskiego). W Stanach Zjednoczonych „głębokie państwo” funkcjonuje całkiem dobrze, co nie pozwoli ani jednemu dziwactwu zepsuć amerykańskiej globalnej gry.
Tak samo jest z Francją mimo popularności Marine Le Pen, z Niemcami mimo sukcesu wyborczego Alternatywy dla Niemiec, z Polską mimo sporu zbożowego z Ukrainą. I bez względu na rozwój sytuacji Łotwa, Litwa i Estonia zawsze będą wspierać Ukrainę w konfrontacji z Rosją, pod każdym rządem, ponieważ wiedzą, że w razie naszej porażki staną się kolejnymi ofiarami rosyjskiej agresji. Z tego samego powodu Polska będzie ją wspierać. Rumunia nie chciałaby również, aby rosyjscy ekspansjoniści zbliżali się do jej granic (lądowych, zwłaszcza morskich).
W każdym razie ograniczenie zachodniego wsparcia dla Ukrainy nie zmusi nas do złożenia broni, jak wyobrażają sobie zachodni „pacyfiści”, z ich żądaniami zaprzestania dostarczania broni w Ukrainę, aby rzekomo położyć kres rozlewowi krwi. Żaden kraj zachodni nie walczy bezpośrednio w Ukrainie. I pomimo kluczowej roli zachodniej broni i pieniędzy, ukraiński konflikt od samego początku do chwili obecnej był i jest prowadzony przez samą Ukrainę. To Ukraińcy wykazali się w nim odpornością i ponieśli ogromne ofiary. Z partnerstwem Zachodu lub bez niego.
Czasami, gdy moje serce gryzą wątpliwości, kiedy pesymistyczne myśli przychodzą mi do głowy, mówią, może naprawdę nie damy rady, wróg jest zbyt silny, oglądam zeszłoroczny film z wyzwolonej Balakliji.
Nasi bojownicy niszczą rosyjski billboard z napisem „aquafresh” i śmiesznym napisem „Jesteśmy jednym narodem z Rosją!”. A pod nim pojawia się nieśmiertelny Szewczenko: „Walcz – zwyciężysz! Tak ci dopomóż Bóg!” Bez względu na to, jak bardzo wyglądam, za każdym razem wzruszam się do łez. A jednocześnie jestem pewien, że zwyciężymy, bez opcji