Jednym z głównych tematów w Ukrainie w weekend było Na Facebooku-stanowisko byłego, jak się okazało, doradcy ministra spraw wewnętrznych Wadyma Denysenki. Denysenko, jak pamiętamy, zaproponował, że nie otworzy granicy dla mężczyzn nawet po zakończeniu wojny. Nie otwierajcie przez kolejne trzy lata, ponieważ „w przeciwnym razie po prostu nie pozostaniemy narodem”.
W poście Denysenki – zarówno tym, jak i następnym, gdzie zaczął otwarcie zastraszać Ukraińców, a raczej ukraińskie kobiety („jeśli nie będzie takich ograniczeń, w najlepszym razie w ciągu następnej dekady zostanie tu sprowadzonych 2-3 miliony Azjatów”) – jest wiele ciekawych rzeczy, w rzeczywistości, dotyczących poważnych problemów wizerunkowych, jeśli oczywiście ukraińskie społeczeństwo było poważnie i systematycznie zaniepokojone tą kwestią. Do Telegram A media szybko znalazły „kompromitujące dowody” na autora tak dyskryminującego pomysłu – Serwis YouTube-kanał jego syna, który mieszka za granicą w czasie wojny (według jego byłego asystenta w Radzie Najwyższej, jego syn wyjechał za granicę na długo przed wojną, co oczywiście nie zadowoliło przeciwników) i prowadzi blog podróżniczy w języku rosyjskim. Ale nawet bez tych „kompromitujących dowodów” Denysenko dostał wiele za swoją wypowiedź.
Ale spójrzmy na propozycję pana Vadima trzeźwymi oczami. Przecież Denysenko nie był pierwszym dniem w polityce, był nie tylko deputowanym ludowym, ale przedstawicielem rządu (Wołodymyra Hrojsmana) w Radzie Najwyższej VIII kadencji. Dlatego można założyć, że nie rozumie tego, co pisze, ale warto rozważyć inne opcje. Na przykład, zwracając uwagę na te słowa na końcu postu, których nikt nie zauważył na fali szumu i nienawiści: „Wszyscy, którzy piszą o kompleksowych środkach powrotu, są przebiegli. Nie ma i nie będzie żadnych realnych kompleksowych środków. Niestety.”
Być może ta prowokacja (jak inaczej nazwać propozycję, by nie wyjeżdżać Ukraińcom za granicę w czasie pokoju?) jest przeznaczona specjalnie dla tych, którzy powinni opracować te kompleksowe środki. Być może jest to próba odsunięcia najgorszego scenariusza – spójrzcie, mówią, czym mogą okazać się takie pomysły, jeśli nawet teraz, na poziomie zwykłego szefa jednej z wielu organizacji publicznych, wywołało to więcej niż gwałtowną reakcję.
I nie ma wątpliwości, że nie będzie wątpliwości, że będą jakieś pomysły na powrót tych Ukraińców, którzy już wyjechali do Europy i utrzymanie tych, którzy chcą to zrobić po zakończeniu wojny. Ponieważ ci pierwsi nie wrócą, a ci drudzy odejdą, jest to oczywiste. I nie można tu mówić tylko o patriotyzmie. I prędzej czy później władze, czy to czy następne, po pierwszych powojennych wyborach, będą musiały znaleźć rozwiązanie. I bez względu na to, jak te rozwiązania są generowane w „biurze prostych rozwiązań”. Nie, nie ten, na czele którego stoi Saakaszwili. Został napisany bez cudzysłowu, wielką literą, a jednak tak naprawdę nie wpłynął na nic. A to może wpłynąć…
Nawiasem mówiąc, ten pomysł – zamknięcie granic – nie jest nowy. W 2010 roku ludowy deputowany Partii regionów Wołodymyr Ładydyk, jeden z tych, których uważano za „silnego menedżera” (a dokładniej nie tyle do niego podrósł, co do swojego starszego brata Walentyna), opowiedział dramatyczny epizod z historii rodzinnego biznesu, firmy Nord.
Historia była taka. Landikowie chcieli otworzyć własny zakład do produkcji sprzętu gospodarstwa domowego w Iwano-Frankowsku. Dlaczego donieccy biznesmeni zostali sprowadzeni aż do Galicji? Ale właśnie w Prykarpattii były bardzo niskie oficjalne pensje. A bracia Landik zdecydowali, że pensje, które wypłacali swoim pracownikom w domu, również wystarczą dla Galicjan. Okazało się jednak, że mieszkańcy tego regionu woleliby wyjechać do pracy w Europie, niż garbić się w fabryce Landiki.
Pan poseł mówił o tym wszystkim ze szczerym niezrozumieniem – „spójrzcie, jak pracuje hutnik i mechanik na Wschodzie. To są straszne warunki. Zarabia 200–300 dolarów. A vuiko mówi: „Więc tak pracuję za takie pieniądze?! Pójdę do Polaka, rąbię mu drewno, da mi 100 dolarów, wciąż jestem taki jak on”. Zostawiamy na sumieniu byłego posła, który gdzieś zniknął w wirze obecnych burzliwych czasów, obraźliwego „wujka” (jasne jest, że w ten sposób próbował odzyskać przebiegłe „zapadentsi”, którzy woleli pracować w Polsce niż pracować w swojej fabryce), ale zwracamy uwagę na najważniejsze. Biznesmen szczerze i uczciwie przyznaje, że w Ukrainie, w szczególności na Wschodzie, pracownikom płaci się grosza. Ale nie wszędzie ludzie są gotowi pracować za te grosze – do tego stopnia, że robotnicy z Donbasu musieli być transportowani pociągiem do Iwano-Frankiwska. I to nie pomogło.
Co więc zaoferował Wołodymyr Ładyk wtedy, w odległym 2010 roku (i nie tyle w czasie, co w rzeczywistości)? I zaproponował coś podobnego do tego, czym Denysenko wyróżnia się dzisiaj: „Każdy powinien pracować. Musimy zamknąć granice i produkować własne produkty”.
Na szczęście Ładykowie dawno nie rządzili Ukrainą, a w czasach partyjnego regionuna zawsze pogrążył się w zapomnieniu wraz z przerażonym uciekinierem Wiktorem Janukowyczem i jego złamanymi rękami. Ale pomysł – tak prosty, jak drzwi przy wejściu do fabryki Nord – pozostał. Przejmij i zamknij granice. Pomysł, który ktoś na pewno złapie w korytarzach władzy. I pomyśli – rzeczywiście, jak opracować jakieś skomplikowane plany, jak stworzyć preferencyjne warunki dla zachodnich inwestorów i obniżyć podatki (deputowany Hetmantsev cicho płakał w tym miejscu), po prostu nie można wypuścić ludzi z kraju. I przynajmniej będą musieli tu pracować.
I tak by było. Gdyby w Ukrainie nie pozostało dużo więcej ludzi, byłoby wielu ludzi, którzy w pełni uchwyciliby czasy sowieckie – czasy prawdziwie zamkniętych granic i braku jakichkolwiek warunków do rozwoju, do znalezienia własnych, a nie określonych przez Państwowy Komitet Planowania, komitet regionalny lub kierownika kołchozu, drogi życia. Mała liryczna dygresja. Pochodzę z małej wioski w samym centrum Ukrainy. Wsie, w których w czasach sowieckich – co doskonale pamiętam, bo Państwowy Komitet Ratunkowy, deklaracja niepodległości i pierwsze wybory prezydenckie przeżywane w dorosłym życiu – pił prawie co drugi człowiek. Z różnych powodów, ale główne były dwa:
a) nadal nie mają nic innego do roboty;
b) w żadnym wypadku nie zostaną wyrzuceni z pracy.
Ta beznadzieja i brak alternatywy doprowadziły ukraińskich chłopów do, bądźmy szczerzy, alkoholizmu. A potem… Następnie, po burzliwych latach 90., po zniszczeniu sowieckiego kołchozu, poziom spożycia alkoholu, innymi słowy, liczba pijaków we wsi nie tylko spadła, ale praktycznie zniknęła. Dlaczego? Dlaczego tak się nie stało, gdy ostatni przywódca ZSRR, Michaił Gorbaczow, zaciekle zmagał się z tym problemem – i kiedy w każdym sklepie, w tym w naszym wiejskim sklepie, można było kupić alkohol na każdy gust?
Ale dlatego, że ludzie dostali możliwość życia własnym życiem. Żyj i zarabiaj. Tak, ktoś pracuje w Europie i ktoś jest tutaj, także na ziemi, która kiedyś była prawdziwym ciężarem. Ludzie czuli, że mają opcje, są szanse, są perspektywy. A w takich warunkach siedzenie i po prostu kontynuowanie picia oznacza utratę tych szans, co więcej, w sytuacji, gdy ci sami ludzie pracują w pobliżu i osiągają pewne wysokości. Tak więc w wiosce alkoholików było kilku emerytów i jeden już szczerze wykończony alkoholik, którego nic by nie pociągało.
Wyobraźmy sobie teraz, co by się stało, gdyby nie było wszystkiego, czego doświadczyliśmy – tak, i upadku postsowieckiej gospodarki, ale jednocześnie nowych horyzontów. Ludzie po prostu pili dla siebie jak ich ojcowie i dziadkowie, nie widząc innej perspektywy.
Wadym Denysenko, oczywiście z dobrych, słusznych powodów, proponuje wypędzić Ukraińców za tę sowiecką żelazną kurtynę, którą w końcu kiedyś wydychaliśmy. Wyobraźcie sobie, że wojna się kończy, wielu ludzi – którzy są po froncie, którzy są z tyłu – nawet nie będzie chciało wyjechać, ale po prostu wyjechać za granicę. Przepraszam za banał, zrób sobie przerwę od całego tego koszmaru, zapomnij przynajmniej na chwilę o tym, czego doświadczył cały kraj. Ale – przepraszam, nie możesz. Co jeśli uciekniesz, kto podniesie kraj.
A jednocześnie doskonale zdajemy sobie sprawę, że wszystkie wyjątki oferowane przez byłego posła w przewidywalny sposób przekształcą się (jak system Shliach) w bandę schematów korupcyjnych. Jaka więc będzie reakcja ludzi, zwłaszcza tych, którzy przeżyli wojnę w samym jej piekle, na fakt, że nadal będą trzymani na łańcuchu jak psy domowe, a obok nich ci, którzy mają „krawędzie” w odpowiednich strukturach, po cichu podróżują po Europie? Wydaje mi się również, że nie w stylu „Nie, rozumiem, kraj musi zostać przywrócony, a ten syn innej „nowej twarzy” właśnie zabrał swojego chorego ojca na leczenie, a ten tata wrócił do domu sam, bez syna.
Jeśli chodzi o podejście ilościowe… W Estońskiej SRR w 1990 roku było 1,57 miliona mieszkańców. To był szczyt, szczyt demograficzny. Ćwierć wieku później, w 2015 roku, w Estonii mieszkało 1,31 miliona ludzi. Populacja zmniejszyła się o 17%, a to z trudem – bo do tego bałtyckiego kraju przybyli migranci. Dla naszych warunkowych 40 milionów – 17%, to prawie 7 milionów. Duża liczba, nie możesz nic powiedzieć. Ale jednocześnie w ciągu tych ćwierćwiecza Estonia zawarła w:
–UE;
–NATO;
– strefy euro;
– strefa Schengen;
– Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju.
A teraz, mimo utraty części ludności (którą zastąpili migranci, być może nawet z Azji, jak przewiduje Denysenko w Ukrainie), Republika Estonii wyprzedza nie tylko swoich kolegów w byłym ZSRR, nie tylko kraje byłego obozu socjalistycznego, ale także przedstawicieli starej Europy. Na przykład PKB według parytetu siły nabywczej na mieszkańca w Estonii jest wyższy niż w Portugalii i Grecji.
Jak więc widać, świetlaną przyszłość (ironia polega na tym, że Wadym Denysenko stoi na czele organizacji o nazwie Ukraiński Instytut Przyszłości) można zapewnić nie zamykając granice, ale innymi środkami. Nawet w warunkach, w których waszego kraju wyjeżdża sześć razy więcej niż przybywa – to były wskaźniki migracji Republiki Estońskiej w najtrudniejszych czasach postsowieckich, 1991-1995.
Można mieć tylko nadzieję, że ten skandaliczny wpis pana Denysenki nie jest próbą nastrojów społecznych, nie ofertą dla władz, a wręcz przeciwnie – ostrzeżeniem. W przeciwnym razie, po co to wszystko w kraju, w którym po huraganie wojny pozostanie tylko, jak w starych złych czasach, pić z beznadziei i żelaznej kurtyny na zachodnich i południowych granicach.
P. S. Tytuł artykułu jest cytatem z jednego z wierszy Wołodymyra Sosiery, pochodzącego z Debalcewa, o jego rodzinnym regionie Doniecka. Ten sam region Doniecka, w którym, w przeciwieństwie do Donbasu Ładyków (i Ukrainy Denysenki), nic nie mówiono o zamkniętych granicach i faktycznym poddaństwie, które od czasu do czasu politycy, jak się okazało, o różnych kierunkach politycznych oferują Ukraińcom.