Przed szczytem NATO w Wilnie, który mógłby otworzyć Ukrainie drzwi do nowej rzeczywistości geopolitycznej, Wołodymyr Zełenski odbył małą podróż po krajach, których nie można nazwać takimi zwolennikami Ukrainy, ale to nie czyni ich mniej ważnymi dla naszej euroatlantyckiej drogi. Dotyczy to zwłaszcza Turcji, która jest nie tylko członkiem NATO (czyli w każdym razie będziemy musieli uzyskać zgodę Ankary na wejście do Sojuszu, kiedykolwiek i w jakim formacie to akcesja nastąpi), ale jest także jednym z gwarantów „umowy zbożowej”, a także kontroluje strategicznie ważne – a dla rosyjskiego kontyngentu okupacyjnego – cieśniny między Morzem Śródziemnym a Morzem Czarnym. Krótko mówiąc, jest to gracz, którego opinia powinna być zawsze brana pod uwagę.
I to właśnie w Turcji miały miejsce dwa niezwykle symboliczne wydarzenia. Po pierwsze, są to słowa prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana, że Ukraina zasługuje na członkostwo w NATO. (Rosjanie, oczywiście, nie mogli ominąć tego zwrotu, przekręcając je na „ma prawo dołączyć” zgodnie ze starym sowieckim zwyczajem. Poczujcie różnicę w zwykłym prawie do przyłączenia się – i sytuacji, w której zasłużyliście na to prawo, co więcej, wszyscy rozumiemy, jak heroiczna walka.) Po drugie, jest to pozwolenie na powrót w Ukrainę – a właściwie sam powrót – ukraińskich żołnierzy, dowódców garnizonu azowskiego, internowanych w Turcji od zeszłego roku po rosyjskiej niewoli.
Rosjanie, zarówno zwykli ludzie, jak i propagandyści, byli szczególnie oburzeni tym drugim wydarzeniem. Podczas gdy oficjalny Kreml szukał przynajmniej kilku słów, aby to skomentować, w rosyjskich sieciach społecznościowych nastąpiła prawdziwa eksplozja emocji. Obywatele kraju agresora przeklinali zarówno słabego Putina, jak i podstępnego Erdogana, i oczywiście Ukrainę (tu raczej z przyzwyczajenia). Ale pomimo wszystkich przekleństw główne pytanie „Jak Erdogan to zrobił?” pozostało nierozwiązane dla Rosjan.
Ale w rzeczywistości nie ma w tej sprawie nic skomplikowanego. Zwłaszcza jeśli jest poprawnie sformułowany. Już w szkole uczono nas, że część odpowiedzi jest sformułowana w samym pytaniu. Tak więc w naszym przypadku – poprawnie skonstruowane pytanie daje bezpośrednią wskazówkę. Sformułujmy to poprawnie: jak Erdogan mógł to zrobić? I dostajemy podpowiedź w postaci czasownika „mógłby”.
Erdogan zdecydował się na ten krok, ponieważ mógł o tym zdecydować. Owszem, wciąż istnieją pytania o motywację – przypuszczalnie zewnętrzną (jak na przykład w tym samym porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie samolotów F-16, kiedy Joe Biden wprost zasugerował tureckiemu przywódcy, że Szwecja powinna wstąpić do NATO, wbrew pewnym twierdzeniom Turcji), ale tak naprawdę nie jest to na tyle ważne, by budować wokół tego konstrukcje inferencyjne z niehipotetyczną możliwością wpadnięcia w otchłań spisku. A Rosjanie, nawiasem mówiąc, również nie byli zbytnio zainteresowani tym, czym kierował się Erdogan – byli bardziej oburzeni tym, jak mógł zdradzić porozumienie z Putinem.
Albo mógł z jednego prostego powodu. Teraz to nie Turcja zależy od Rosji, ale Rosja zależy od Turcji. I to nie tyle samej Ankarze, ile zbiorowemu Zachodowi. Władimir Putin, rozpoczynając inwazję na pełną skalę, spodziewał się bowiem reakcji konglomeratu G7–UE–NATO podobnej do tej, jaka miała miejsce po pierwszej części obecnej wojny rosyjsko-ukraińskiej. (Klasyczny przykład tego, jak „generałowie zawsze przygotowują się do przeszłych wojen”). Ale – możemy już o tym mówić dość wyraźnie – Zachód zareagował zupełnie inaczej. Mimo wszystkich przeszkód stwarzanych przez różnych członków tego konglomeratu (notabene nie tylko Węgry), reakcja ta była naprawdę bolesnym ciosem dla rosyjskiej gospodarki. Pewnego dnia rosyjska waluta, która zeszłego lata zdołała powrócić do kursu „02/23/22”, przekroczyła jeden symboliczny znak – 100 za euro. A w niedalekiej przyszłości przekroczy tę samą linię dolara. Przemysł naftowo-gazowy – główne źródło zapełniania budżetu państwa (czyli obecnie wojskowego) – przynosi coraz mniejsze zyski. Sytuacja gospodarcza Rosji z każdym dniem się komplikuje.
W tej sytuacji Turcja pozostaje jednym z niewielu okien na świat, które nie zostało jeszcze zamknięte dla Kremla. I z czego reżim Putina może nie być zadowolony, ale aktywnie korzysta, ponieważ nie ma wielu innych skutecznych opcji, delikatnie mówiąc.
A Recep Tayyip Erdogan – jako osoba, w przeciwieństwie do Putina, jest bardzo doświadczona geopolitycznie – ten czynnik po prostu nie mógł nie wykorzystać. Oznacza to, że dzięki potężnej presji Zachodu, presji, której, nawiasem mówiąc, sam Erdogan nie zawsze popierał, dostał wyjątkową okazję do dyktowania Putinowi tych warunków, które są korzystne przede wszystkim dla niego. I sam Putin też to rozumiał.
Czy wiesz, z czego możesz zobaczyć? Z reakcji Kremla. Zamiast, jak poprzednio, stylowo wzywać władze tureckie Telegram– Kanał Dmitrija Miedwiediewa, zamiast zakazać lotów lub tureckich pomidorów – Kreml poradził sobie tylko żałośniecóż, wypowiedź Dmitrija Pieskowa, która odniosła się do „bezpośrednich naruszeń umowy”, „wszystko rozumiemy”, „nikogo nie upiększa” i…
I to wszystko. Oznacza to, że Rosja, uznając, że Turcja bezpośrednio naruszyła porozumienie o internowaniu ukraińskich żołnierzy, tylko zbeształa Erdogana, mówiąc, jak to jest, Recep-aha, obiecałeś…
Ta reakcja jest niczym innym jak uznaniem geopolitycznej impotencji dzisiejszej Rosji. Ta sama Rosja, która 24 lutego 2022 r. uważała się za niemal równą Stanom Zjednoczonym Ameryki i marzyła o rządzeniu „swoją” („sowiecką”) połową świata. A teraz Turcja – która, jak pamiętamy, w czasie kolejnego poważnego zaostrzenia, kryzysu karaibskiego, była tylko przedmiotem negocjacji (wtedy ZSRR zażądał, aby Stany Zjednoczone wycofały stamtąd rakiety balistyczne Jowisz) – dyktuje własne reguły gry temu nie-supermocarstwu. A sama Rosja zniżyła się do tego stopnia, że próbuje (bezskutecznie, oczywiście, jak wszystko, co robi „wielki strateg, który ograł wszystkich”) zminimalizować straty w sankcjach za pomocą bardzo mikroskopijnej węgierskiej szachownicy geopolitycznej.
Ale to są problemy Rosji. Powinniśmy, dziękując Erdoganowi za krok w kierunku Ukrainy, nie zapominać, kto dał mu taką możliwość – przekręcić obietnice złożone Kremlowi, jak chce. I który w dużej mierze zapewnia teraz istnienie Ukrainy w tej trudnej i, jak chcę wierzyć, ostatniej wojnie o jej istnienie.