W ubiegłym tygodniu w rosyjskiej elicie wyraźnie zarysowano poważny rozłam między tym, co wydawało się być przyjaznymi strukturami – czeczeńskimi kadyrowitami a „wagnerowcami” Prigożyna. Rozłam, który w przyszłości może mieć poważne konsekwencje, nie jest już dla uczestników tego wirtualnego sporu, ale dla całego kraju, który ich do tej pory łączy.
Powodem dyskusji była wojna. Ramzan Kadyrow powiedział, że jednostki pod jego kontrolą zostały przeniesione na terytorium obwodu donieckiego. Jewgienij Prigożyn odparł, że nie wiedział o takich jednostkach w Donbasie. I zaczęło się…
Konflikt w rosyjskich siłach bezpieczeństwa (a nie ulega wątpliwości, że zarówno rzekomo autonomiczna PMC „Wagner”, jak i armia Kadyrowa są strukturami czysto siłowymi pod patronatem władz Kremla) nie jest czymś niezwykłym. Ten sam Prigogine jest znany z regularnych eskapad do Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej. Ale po pierwsze, główny „wagnerowski” i główny „kremlowski” czeczeński od dawna wykazują ciepłe stosunki. A teraz wydaje się, że się zepsuły. Ale nie to jest najważniejsze w całej historii Wagnera-Czeczenii. Najważniejsze jest to, co powiedział szef PMC Prigożyna Dmitrij Utkin, po którego znaku wywoławczym ta milicyjna organizacja została nazwana „Wagner”.
Utkin przypomniał deputowanemu czeczeńskiej Dumy Państwowej Adamowi Delimchanowowi i przewodniczącemu parlamentu czeczeńskiego Magomedowi Daudowowi, że zna ich od pierwszej i drugiej wojny czeczeńskiej. Od czasu, gdy słowo „wiara” było jak nóż. I ta aluzja „Wagnera” jest już otwarcie zakazaną sztuczką w putinowskiej Rosji.
Nie jest tajemnicą, że podczas drugiej wojny czeczeńskiej (nazywanej wówczas „operacją antyterrorystyczną”; teraz, podczas „specjalnej operacji wojskowej”, dobrze znamy cenę tych putinowskich eufemizmów), część przedstawicieli niepodległej Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, kierowanej przez ojca obecnego dyktatora Groznego Achmata Kadyrowa, uciekła na stronę Rosji. Zapewniło to z jednej strony zwycięstwo centrum federalnego – Czeczenii wróciła do imperium, az drugiej – dość wygodne, a nawet bogate życie dzięki federalnym subsydiom i subsydiom. W rzeczywistości był to i jest hołd, jaki Kreml składa Czeczenii za to, że pozostaje ona częścią Federacji Rosyjskiej i nie stwarza kolejnych, dobrze znanych od dwustu lat, problemów na południowej granicy imperium.
Oczywiście wszyscy w Rosji wiedzą o tym bardzo dobrze. I o którym bohater Federacji Rosyjskiej, Kawaler Orderu „Za zasługi dla Ojczyzny” (oczywiście po rosyjsku) III i IV stopnia Ramzan Kadyrow zastrzelił podczas pierwszej wojny czeczeńskiej. Ale nie zaleca się głośnego mówienia o tym w imperium Putina. Dla tych, którzy mogli to powiedzieć, dla tych, w których wierzyli w niezdolne do tego czynu, posunęli się daleko. A dla wszystkich innych, zamiast słońca, pętla może świecić…
Słowa Dmitrija Utkina przypomniały bardzo ważną, kluczową cechę współczesnej Federacji Rosyjskiej. Nikt o niczym w nim nie zapomniał. Ani Kadyrow, ani jego poplecznicy nie zapomnieli, jak walczyli z Rosjanami. Ani rosyjscy wojskowi, ani ci, którzy przeżyli rzeź sprowokowaną przez ich przywództwo, nie zapomnieli, jak po raz kolejny próbowali podbić obcy kraj. Wszyscy ci ludzie, którzy byli gotowi zabijać się nawzajem (dla własnej ziemi lub imperialnych iluzji), współistnieli w jednym kraju przez te dziesięciolecia tylko dlatego, że byli trzymani i przetrzymywani przez jedną osobę – Władimira Putina.
A teraz ta osoba nie ma już władzy, która była 24 lutego 2022 roku o 04: 30 czasu kijowskiego. I nawet na antenie rosyjskich federalnych kanałów telewizyjnych, które z definicji są lojalnymi sługami reżimu, słyszymy nie tylko oskarżenia przeciwko towarzyszowi I (co samo w sobie jest barbarzyństwem jak w czasach przedwojennych), ale także wezwania do zastąpienia go kimś innym. Ale telewizja to tylko wierzchołek góry lodowej. Znacznie poważniejsze, gruntowne zmiany zachodzą już w głębi. A sugestia Dmitrija „Wagnera” Utkina, że Rosjanie, w szczególności wagnerici, „mogą powtórzyć” to, co zrobili w Czeczenii, jest tego żywym świadectwem.
A ich ręce – Utkin, Daudov, a w rzeczywistości Kadyrow i Prigozhin – od dawna są gotowe pokryć się krwią. Pytanie tylko, kiedy zabrzmi ten strzał z pistoletu startowego. Strzał, który otworzy nową krwawą kartę w historii wiecznie chorego człowieka Eurazji. A rewolucja bez ofiar jest bezwartościowym kłamstwem. Rosja doskonale o tym wie…
Nawiasem mówiąc, tytuł tego artykułu jest również tytułem piosenki wnuka represjonowanego Ukraińca, pochodzącego ze wsi Labun (obecnie jest to Novolabun, obwód chmielnicki) Sosfena Iwanowicza Szewczuka. Tak, ten sam Jurij Szewczuk, przywódca zapomnianej już grupy DDT w Ukrainie. A w tekstach ci z was, którzy znają twórczość tego rosyjskiego artysty pochodzenia ukraińsko-tatarskiego, mogą znaleźć wiele cytatów z tej piosenki.
Piosenka, która została napisana w nocy 24 lutego 1988 roku. A dzień wcześniej, 22 lutego, w Górskiej KarzeBah, autonomia Armenii w Azerbejdżanie, rozpoczęła pierwsze starcia zbrojne. Który przerodził się w pełnoprawny konflikt zbrojny, którego wyjście wciąż nie jest widoczne, 35 lat po starcie. Oczywiście jest to zbieg okoliczności, a piosenka została napisana przy zupełnie innej okazji. Ale Szewczuk, tatarski Ukrainiec, przyznał później, że miał przeczucie wojny domowej w ZSRR w tym czasie.
A teraz to przeczucie z pewnością pojawi się, jeśli już się nie pojawiło, wśród obywateli kraju, który ponownie chce stać się prawdziwym, pełnoprawnym imperium. Wojna „w trzy dni” całkiem logicznie przerodziła się w problemy dla samej Rosji. A na gruzach wczorajszego rzekomo silnego reżimu wszyscy będą przypominać, jak Ormianie i Azerowie pamiętali stare żale po siedmiu rzekomo spokojnych dekadach. I wielu zobaczy w ich oczach już nie umiłowany podbity Kijów, ale noc.