Litwa jest niewątpliwie jednym z tych krajów, które od pierwszych dni rosyjskiej inwazji na pełną skalę stały się jednym z liderów pomocy zarówno Ukrainie, jak i Ukraińcom. Mówimy o pomocy państwa, dużych funduszach i ogromnej liczbie grup wolontariuszy, którzy przewożą w Ukrainę wszystko, czego potrzebują.
Na czele jednej z takich grup stoi Tsvaika Paukstaitis. Jednoczy podobnie myślących ludzi i przynosi naszemu krajowi pomoc wartą miliony euro. Ponadto wolontariusz dokłada wszelkich starań, aby jego rodacy dowiedzieli się jak najwięcej o Ukrainie. Zbiera pomoc, a następnie wraz z podobnie myślącymi ludźmi przynosi ją w Ukrainę, a następnie pokazuje nasz kraj swoim przyjaciołom. Wierzy, że w ten sposób lepiej to zrozumieją, a pomoc będzie bardziej ukierunkowana.
Cwajka Paukstaitis wraz ze swoimi kolegami odwiedził Lwów, Karpaty, obwód żytomierski, a także odwiedził Irpina i Buchę, skąd przywieźli do domu nie tylko wymowne zdjęcia, ale także prośby.
Podczas kolejnej wizyty grupy ochotniczej we Lwowie rozmawialiśmy z Cwajką Paukstaitisem i jego kolegami o tym, dlaczego i jak pomagają nam w wojnie.
Wolontariusze podróżują do Karpat (przed – Tsvaika Paukstaitis)
Proszę nam powiedzieć, kiedy zacząłeś pomagać Ukrainie.
Jak tylko rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, w pierwszych dniach zaczęliśmy pracować z uchodźcami. Ale potem zmniejszył się napływ uchodźców i wzrosła liczba osób pracujących z nimi. Potem zacząłem jeździć samochodami do przodu. I od tego czasu nasza grupa wolontariuszy działa w ten sposób: zbieramy to, czego potrzebujemy i zabieramy ich w Ukrainę. Ale wydaje mi się, że ważne jest dla nas również, abyśmy nie tylko transportowali pomoc, ciągle próbowali coś zobaczyć w Ukrainie, porozumieć się z Ukraińcami, wziąć ludzi, aby pokazać im Ukrainę. Aby ludzie nie myśleli, że tu jest tylko wojna, jest tylko smutek.
Konieczne jest zapoznanie naszych krajów nie tylko w czasie wojny, ale także w czasie pokoju, jakoś trzymać się razem. W końcu ludzie chcą pomagać, ale o wiele łatwiej jest im to zrobić nie tylko z sympatii, ale kiedy są zainteresowani Ukrainą, kiedy wyobrażają sobie, co to jest.
Co było dla Pana bodźcem do tak aktywnego zaangażowania się w pomoc Ukrainie?
Rozumiem, co to za wojna. Przed wojną byłem w Ukrainie kilka razy na Majdanie, potem podróżowaliśmy z przyjaciółmi. Poza tym my na Litwie wyobrażaliśmy sobie, że może być wojna, też do tej wojny przygotowywaliśmy się. Ale Rosja była ograniczona faktem, że udało nam się wstąpić do NATO, w przeciwnym razie, być może, ta wojna natychmiast zaczęła się od nas i od was. Byłem żołnierzem, a kiedy zostałeś zaatakowany, zrozumiałem, że moim obowiązkiem jest być tutaj i pomagać. Nie mogę jeszcze iść na front, jako żołnierz (ale znam wielu Litwinów, którzy walczą za Ukrainę). Do tej pory pomagam ludziom.
W podróży
Mamy wspólne doświadczenie okupacji, wiele przeszliśmy, aby uzyskać samodzielność. Pamiętamy wszystko. Dobrze wiemy, z kim mamy do czynienia, z pierwszej ręki.
Opowiedz nam więcej o tym, jak zorganizowany jest sam proces pomocy, skąd pochodzą głównie fundusze.
Zazwyczaj są to darowizny od zwykłych ludzi. Pomagają nam również organizacje, takie jak szpitale. Wiele osób chce coś zrobić. Na początku bardzo łatwo było złożyć autobus z pomocą w ciągu jednego dnia. Były trzy lub cztery autobusy w tym samym czasie. Teraz jest to bardziej skomplikowane, ale pomysł nadal działa, ludzie nie zapominają i staramy się przypominać.
Czy żądania zmieniły się z czasem?
Tak, ciągle się zmieniają. Na początku wszystko było potrzebne. Był czas na kamizelki kuloodporne, hełmy, kołowrotki. Teraz wydaje się, że jest wystarczająco dużo kołowrotków. Zimą przywieziono generatory. Wszyscy na Litwie na nie polowali, czasami trudno było je zdobyć. Teraz sprowadzamy głównie medycynę dla wojska.
W większości krajów postsowieckich w latach 90. do władzy doszły siły demokratyczne, a następnie nastąpiła zemsta. Jak Litwie udało się tego uniknąć?
Wydaje mi się, że dość szybko weszliśmy do NATO, do Unii Europejskiej, stało się to dla nas bezpieczeństwem. Po prostu miałem czas.
Weteran UPA Petro Jaremczuk i ochotnik Alkas Haltarokas śpiewają „Czerwona Kalyna” w Mikuliczynu
Czy dość rygorystyczna polityka językowa w Pańskim kraju wpłynęła na te procesy?
Zawsze, nawet pod rządami sowieckimi, rozwijaliśmy język litewski. Nie było całkowitej rusyfikacji, to prawda. Po powstaniu styczniowym 1863 r. książki litewskie zostały zakazane. A potem ludzie zaczęli przenosić książki przez granicę. Język litewski był potajemnie studiowany z tych książek. Zawsze to mieliśmy. Ale naszym sąsiadom na Łotwie jest trudniej, ponieważ jest tam dużo ludności rosyjskojęzycznej.
Nawiasem mówiąc, czy obecni „przesiedleńcy” z Rosji, którzy masowo jadą na Łotwę, i idą do ciebie?
Znacznie mniej, tutaj nie są zbyt wygodne.
Wiem, że czasami Europejczycy są gotowi poświęcić się dla uchodźców, ale tak naprawdę nie chcą dawać pieniędzy na wojsko. Czy na Litwie jest coś takiego?
Nie, wydaje się, że tego nie mamy. My też przygotowywaliśmy się do tej wojny, mamy to wszystko blisko. Zachodowi trudno uwierzyć, że mówimy o terrorystach, z którymi nie da się negocjować. Nie widzieli tego, nie żyli z tym, nie natknęli się, nie zrozumieli, co to było. A nasi ludzie zginęli tysiącami na Syberii. Mamy wspólną historię z Ukraińcami, więc wszystko rozumiemy.
w
Kiedy komunikujesz się z ludźmi podczas podróży, jaka jest ich reakcja?
Możemy komunikować się głównie z osobami, z którymi jesteśmy wolontariuszami, ale wyraźnie mówimy tym samym językiem.
Byliśmy w Buczach i Irpinie, tam też rozmawialiśmy z ludźmi. Pokazano nam domy, które spłonęły. Staraliśmy się pomóc tym ludziom choć trochę. Przekazywali to, o co prosili. Oznacza to, że jest to tak mała pomoc punktowa, ale ukierunkowana. I będziemy to robić aż do waszego zwycięstwa.
Zdjęcie: Matas Vaisnoras i z archiwum Tsvaika Paukstaitis