W ubiegłym tygodniu rosyjski dyktator Władimir Putin wykonał potężny krok, który w dłuższej perspektywie uderzy w europejskie aspiracje integracyjne części gruzińskiego społeczeństwa. Putin zniósł reżim wizowy dla obywateli Gruzji, a także zniósł zakaz lotów pasażerskich z tym południowokaukaskim krajem. Aby zrozumieć sytuację: reżim wizowy między Rosją a Gruzją został wprowadzony w 2000 r., A w 2012 r., Zaledwie cztery lata po „wojnie 08.08.08”, ówczesny prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili zniósł wizy dla Rosjan. Rosja nie zdecydowała się na taki krok.
Dobrze zrozumiałeś – to nie agresor anulował wizy dla ofiary jako odszkodowanie za swoje przestępstwo, ale wręcz przeciwnie, kraj ofiary zezwolił przedstawicielom kraju agresora na wjazd na swoje terytorium bez wydawania wiz. A teraz, w szczytowym momencie wojny w Ukrainie, Putin lituje się nad Gruzinami.
W samym kraju Kaukazu Południowego władze odebrały tę wiadomość pozytywnie, jedyną osobą, która wprost nazwała decyzję Putina prowokacją, była prezydent Salome Zourabiszwili. Opinie w społeczeństwie są podzielone: rosyjskie media oczywiście zaczęły pisać o radości, z jaką obywatele gruzińscy postrzegali zniesienie rosyjskich wiz, ale są też tacy, którzy mają przeciwną opinię. Ogólnie rzecz biorąc, w gruzińskiej polityce nie ma znaczącej negatywnej reakcji na nieoczekiwane posunięcie geopolityczne Kremla. I to nieco zaskoczyło, a czasem oburzyło Ukraińców. Mówią, jak to – Rosja zaatakowała Ukrainę, a gruzińscy bracia cieszą się, że pozwolono im podróżować bez wiz do kraju agresora.
I tutaj warto przypomnieć sobie historię sprzed 15 lat. Właśnie wtedy, gdy wojska rosyjskie pod formalnym dowództwem ówczesnego Naczelnego Wodza Dmitrija Miedwiediewa przekroczyły linie demarkacyjne w kierunku abchaskim i południowoosetyjskim i rozpoczęły „operację pokojową”. Przypomnijmy reakcje Ukraińców na tamtą wojnę przeciwko ich gruzińskim braciom. A reakcja była taka, że czyn prezydenta Wiktora Juszczenki, ważny i, nie boję się tego słowa, bohaterski, kiedy wraz z prezydentami Polski i państw bałtyckich poleciał do Tbilisi, by wesprzeć Saakaszwilego i Gruzinów, został pozytywnie odebrany przez mniejszość społeczeństwa krajowego.
I nie tylko społeczeństwo. Pomarańczowa koalicja, która w tym czasie stanowiła niewielką, ale wciąż większość w Radzie Najwyższej, nie głosowała za rezolucją, w której Rosja została nazwana agresorem. Co więcej, większość tej koalicji, kontrolowanej przez premier Julię Tymoszenko, miała przeciwne zdanie w tej sprawie. Na przykład, dziennikarze wyciągnęli od lidera frakcji bloku Julii Tymoszenko Iwana Kyrylenki uznanie Gruzji za agresora.
Sama Tymoszenko była w tych trudnych dniach na rozmowach gazowych w Moskwie, gdzie chichotała z szyderczych żartów premiera Władimira Putina o Saakaszwilim. Krótko mówiąc, nie było jedności w społeczeństwie ukraińskim, nawet w jego pomarańczowej części. I to pomimo faktu, że niektóre ostrożne media już wtedy, w sierpniu 2008 roku, napisały jednoznacznie: „Ukraina będzie następna”.
Dlatego zarówno ukraińska elita polityczna sprzed 15 lat, jak i gruzińska wybrały własne interesy gospodarcze zamiast zasad i obrony prawa międzynarodowego. I to jest typowe zarówno dla tych, jak i tych postaci (Tymoszenko i Iwaniszwili), jak i dla elit postsowieckich w ogóle.
Ale w tych dwóch sytuacjach jest jedna poważna różnica. Reakcja Ukraińców – w parlamencie i poza nim – miała miejsce przed agresją Rosji w Ukrainę. Podczas gdy obecna historia Gruzji wydarzyła się po wojnie. Oczywiście, ta wymówka jest taka – ale przynajmniej ukraińscy politycy nie przeszli przez ich zamordowanych, w przeciwieństwie do gruzińskich. (Przypomnijmy, że w ciągu kilku dni trwających „wojnę 08.08.08”, zginęło niemal 200 gruzińskich żołnierzy i ponad 200 cywilów tego kraju).
Otóż Gruzini, którzy rzekomo chcą wyjechać do Europy, ale jednocześnie starają się zarabiać na „relokantach” i regularnie głosują na partię absolutnie prorosyjskiego polityka (i rosyjskiego oligarchy) Bidziny Iwaniszwilego, dokonali wyboru. Wybór, o którym Larysa Burakova wydaje się być zmuszona napisać nową książkę pod tytułem Dlaczego Gruzja zawiodła. Ukraina będzie musiała wyciągnąć ważny wniosek z całej tej historii.
Prędzej czy później wojna rozpętana przez Rosję przeciwko naszemu państwu się skończy. A Federacja Rosyjska prawdopodobnie pozostanie w obecnych granicach, a także, być może, przy zachowaniu obecnej kontroli FSB nad formalną władzą polityczną kraju. A to nieuchronnie oznacza, że Kreml będzie w jakiś sposób próbował nawiązać relacje z powojennymi władzami Ukrainy. I to niekoniecznie po to, by mieć czas i okazję do przygotowania się do nowej wojny – ale przynajmniej po to, by przywrócić „miękki wpływ” na ukraińskie społeczeństwo i elity polityczne naszego kraju.
I w tej chwili ważne będzie, aby nie zapomnieć lekcji naszego sąsiedzi w regionie Morza Czarnego. Którzy w swoim dążeniu do pokonania postępowego, ale nieco autorytarnego przywódcy kraju, zagłosowali na siłę prorosyjską, co doprowadziło do zawieszenia integracji europejskiej, która w przyszłości może nawet przerodzić się w wpadnięcie w najnowszą rosyjską pułapkę – jakkolwiek to się nazywa, Unię Celną, OUBZ czy coś innego. Przestrzeń poradziecka jest teraz i przez kilka przyszłych dziesięcioleci w takim stanie, że nikt nie będzie mógł siedzieć owinięty w biały płaszcz. Nadszedł czas, aby wybrać, po której stronie stoicie wy i wasz kraj w nowej konfrontacji między demokratycznym Zachodem a autorytarnym Wschodem.
A Ukraina musi pamiętać, że chęć przekroczenia własnej krwi przelanej na polu bitwy dla niewielkich korzyści ekonomicznych może przerodzić się w wielkie problemy polityczne. A gdyby tylko oni… Po prostu dla dzisiejszej Gruzji wszystko dopiero się zaczyna. A konsekwencje zbliżenia z Moskwą, która chętnie poszła na ustępstwa wobec dawnego wroga, będą nadal odczuwalne w Tbilisi.