Głównym tematem ostatnich dni w Rosji jest eksplozja w petersburskiej kawiarni Street Food Bar No 1. Jedna z najsłynniejszych niemal wojennych postaci kraju agresora, rodowita z Makiejiwki, Maksym Fomin, znana w Telegram jako „okręt wojenny Vladlen Tatarsky”.
Zaraz po wybuchu, gdy dowiedziała się o śmierci prokremlowskiego propagandysty medialnego, pojawiły się różne wersje tego, kto stał za tą eksplozją, kto skorzystał na śmierci popularnego „okrętu wojennego” w szowinistycznych kręgach rosyjskich. W ten sposób rosyjscy urzędnicy natychmiast wymyślili wersję zaangażowania w likwidację Tatarskiego w tym samym czasie zarówno ukraińskich służb specjalnych, jak i rosyjskiej opozycyjnej Fundacji Walki z Korupcją Aleksieja Nawalnego. Amerykański Instytut Badań nad Wojną, który regularnie obserwuje wydarzenia zarówno na teatrze działań, jak i na terenach przyległych do samej wojny, zwrócił uwagę na fakt, że wybuch nastąpił w instytucji należącej do założyciela PMC „Wagner” Jewgienija Prigożyna – rzekomo likwidacja propagandzisty w tej instytucji jest „czarną plamą” dla wstrętnego biznesmena, który grał z „zbawicielem ojczyzny” i wkroczył na laury samego Putina…
Kto naprawdę zorganizował to jasne zakończenie krótkiej kariery podmiotu, który przed zajęciem Donbasu był banalnym przestępcą i odbył karę w jednej z zakładów karnych w regionie, raczej nie będzie w stanie wiedzieć. Jednak w rzeczywistości nie jest to tak ważne. Ważne jest, kto będzie „ostatecznym beneficjentem”, beneficjentem tej historii. A dzięki temu sytuacja jest znacznie prostsza, ponieważ uszy FSB, jako kręgosłupa putinowskiej Rosji, wystają całkiem otwarcie z dymu eksplozji w Petersburgu.
Kremlowi, depcząc po piętach, udało się powiązać zniszczenie Tatarskiego z początkiem wojny na pełną skalę – mówią, że to z powodu podobnych incydentów (ślad wybuchów w Doniecku, które zniszczyły Giwę, Motorolę, Zacharczenkę, więcej niż przezroczyste) rozpoczęliśmy „specjalną operację wojskową”. Ale jest to, że tak powiem, ruch na szachownicy polityki zagranicznej, którego ludność Federacji Rosyjskiej raczej nie zauważy – chyba że Sołowjow i Skabejewa położą na to niezbędny nacisk. Ale jest inny kierunek, w którym konsekwencje likwidacji Tatarskiego mogą nie wirtualnie, ale całkiem realistycznie wpłynąć na absolutną większość obywateli kraju agresora.
W sieciach społecznościowych i komunikatorach Rosjanie, zarówno zwykli, „zwyczajni”, jak i aktywno-szowinistyczni, zaczęli zadawać te same pytania – co będzie dalej, jak żyjemy teraz, który z nas jest następny? Ta panika przypomina nastroje w rosyjskim społeczeństwie pod koniec lat 90. Właśnie wtedy, gdy Władimir Putin obejmował urząd prezydenta.
16 sierpnia były sekretarz Rady Bezpieczeństwa i dyrektor FSB Rosji został mianowany premierem Federacji Rosyjskiej. Ówczesny prezydent Federacji Rosyjskiej Borys Jelcyn, ogłaszając nowego, trzeciego szefa rządu w ciągu roku, wprost nazwał go swoim następcą. A już 31 sierpnia doszło do eksplozji w Moskwie, w centrum handlowym „Okhotny Ryad”. Był to rodzaj początkowego strzału z pistoletu – bo wtedy zaczęło się to, co krótko i sucho nazywa się „eksplozjami budynków mieszkalnych w Rosji we wrześniu 1999 roku”.
Buynaksk w Dagestanie. Ulica Guryanova i Kashirskoye Highway w Moskwie. Wołgodońsk w regionie Rostov. 307 zabitych, 1700 rannych. Potem był Riazań, gdzie tylko czujność mieszkańców uratowała ich przed tragedią i zmusiła ówczesnego szefa FSB do powiedzenia nieprzekonującej wersji, że to tylko ćwiczenia. Nawiasem mówiąc, czy pamiętasz, kto był szefem głównej rosyjskiej służby specjalnej? Nikołaj Patruszew. Ten, który jest sekretarzem rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa od 2008 roku. Ten, który tylko w ostatnim roku został naznaczony fantastycznie szalonymi stwierdzeniami – zarówno o „okrucieństwach nazistowskiej Ukrainy”, jak i o tym, że „Rosja dwukrotnie uratowała Stany Zjednoczone przed upadkiem”. Jak teraz, słysząc te wszystkie fabrykacje Patruszeva, jego słowa o „szkoleniu FSB” są postrzegane w piwnicy wieżowca w Riazaniu?
O udziale Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej w tych wybuchach wciąż można było głośno mówić – przynajmniej za granicą. W 2001 r. fragmenty w „Nowej Gaziecie”, a w 2002 r. w książce opublikowanej pod wymownym tytułem „FSB podważa Rosję”, stwierdził to historyk Jurij Felsztinski i były oficer FSB Aleksander Litwinienko. Litwinienko zapłacił za swoją „zdradę”, cztery lata później został otruty polonem przez byłych kolegów. A za tą „operacją specjalną” stali Patruszew i Putin. Podobnie jak w przypadku ataku w Ukrainę.
Był rok 1999. Sam początek rządów Władimira Putina. Ale, jak pokazała późniejsza historia Rosji, zasady i metody FSB, a w rzeczywistości Federacji Rosyjskiej jako całości, wcale się nie zmieniły. A teraz słowa jednego z ideologów putinowskiej Rosji, Władisława Surkowa, są postrzegane ze szczerym sarkazmem (wymyślił koncepcję „Jednej Rosji”, to on promował ideę „suwerennej demokracji”, stworzył takie zjawisko, jak młodzieżowe ruchy proputinowskie, „nowe Komsomoł”), cytowana przez dziennikarkę Ołenę Tregubową w jej książce „Bajki o Kremlowskim Kopaczu”. Według autora najbardziej kontrowersyjnej książki Rosji z 2003 roku (sama Tregubova wkrótce opuściła ojczyznę po eksplozji w drzwiach jej mieszkania), Surkow powiedział jej o tym, jak szanuje skomplikowane konstrukcje, a proste prymitywne decyzje są prymitywne niegodne tak dużego kraju jak Rosja.
Od tego czasu minęły dwie dekady – i co widzimy? I widzimy, że tandem FSB-Kreml nadal działa w formacie prymitywnych prowokacji i krwawych „operacji specjalnych”. A kiedy sytuacja wykracza poza te schematy KGB do świata prawdziwej polityki… Putin, który, jak mówią jego fani, „ograł wszystkich”, nie mógł pokonać nawet niedoświadczonego prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego w formacie „normandzkim” na froncie dyplomatycznym, decydując się, podobnie jak pod koniec lat 90. z Czeczenią, po prostu rozpocząć wojnę, nazywając ją pseudonimem operacyjnym zgodnie ze starym zwyczajem. I tak zawsze – albo zabić, albo kupić. Ta mizantropijna struktura nie wymyśliła niczego nowego, nawet od 1999 roku, ale od gęstych lat 70., kiedy Putin przyszedł do Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego. A teraz nie wymyśli.
Istnieje jednak jedna zasadnicza różnica między zamachami bombowymi w 1999 roku a obecną historią. Wtedy społeczeństwo, z pomocą operacji specjalnej FSB, zostało doprowadzone do idei, że lepiej będzie zamienić swoją wolność na bezpieczeństwo i komfort. A także po tym, jak ceny ropy zaczęły gwałtownie rosnąć na początku tego stulecia – dla bogactwa, a nawet (dla niektórych) bogactwa. Dlatego do pewnego momentu takie niepisane „porozumienie społeczne” między władzami Kremla a narodem rosyjskim wydawało się nawet korzystne dla tego ostatniego. Teraz sytuacja jest zupełnie inna.
Kreml nie ma już nic do zaoferowania ludziom. Bezpieczeństwo – bo z każdym kolejnym dniem kontynuacja „specjalnej operacji wojskowej” w Rosji będzie coraz gorsza. A tak przy okazji, nie będą to tylko wybuchy. Rosjanie nadal będą dusić się falą przestępczości prowokowanej przez „weteranów SVO”, zwłaszcza tych, którzy wrócili do domu z więzienia po sześciu miesiącach służby w „Wagnerze” (a takie przypadki są już rejestrowane w głębi Rosji, ale to dopiero początek). Rosjanie już poczuli, czym jest „częściowa mobilizacja” i jakimi wyrzeczeniami się okazała. A potem będzie tylko gorzej, bo brak sprzętu i umiejętności dowodzenia zrekompensuje zwykła, żukowska (a może już powiedzieć „Gierasimow”?) metoda – rzucanie wroga żywą masą.
Kreml nie będzie mógł zaoferować w zamian za kolejne dokręcenie i dobrobyt, bo Rosja na początku zera i Rosja w 2023 roku to zupełnie inne historie. Sankcje, bez względu na to, jak bardzo Putin zapewnia w swoich wystąpieniach w parlamencie, już zadały druzgocący cios rosyjskiej gospodarce. Kreml jest już zmuszony oszczędzać na wszystkim oprócz FSB i kontyngentu okupacyjnego. W tej sytuacji nikt nie pomyśli o kieszeniach zwykłych Rosjan. Nie pomyśli też, ponieważ ci zwykli Rosjanie przegapili jedną linijkę zapisaną w ich „umowie społecznej” z władzami z 1999 roku. I w tym zdaniu powiedziano: „We wszystkich powyższych warunkach warunkowo demokratyczny kraj ma wszelkie szanse przekształcić się w autorytarny, a w przyszłości – w totalitarny”. A w państwie totalitarnym, jak dobrze pamiętamy z naszej sowieckiej przeszłości, ludzie są tylko towarami konsumpcyjnymi. Nawet jeśli ci ludzie są popularnymi „okrętami wojennymi”.
We wczesnej twórczości tajemniczego rosyjskiego pisarza Wiktora Pelewina, z którego najsłynniejszej powieści „Pokolenie P” donbaski zbrodniarz Fomin przyjął żałosny pseudonim, jest jeszcze jedno popularne dzieło – „Czapajew i pustka”. Teraz całe rosyjskie społeczeństwo stoi w obliczu takiej pustki. Ćwierć wieku temu oddała swoją wolność własnymi rękami, otrzymując od pewnego czasu iluzję stabilności i dobrobytu. Teraz nikt go o nic nie zapyta. A wkrótce przeciętny Rosjanin będzie miał tylko jeden wybór – zginąć na wojnie w Ukrainie (Kazachstan? Gruzja? Azerbejdżan?) lub zgnić w najnowszym gułagu. Bo KGB, jak pokazuje historia, nie wymyśla niczego nowego. Dlaczego więc nie ożywić legendarnych obozów na Kołymie?