Niedawno premier Luksemburga Xavier Bettel „niespodziewanie” złożył kontrowersyjną propozycję prezydentowi Stanów Zjednoczonych, Joe Bidenowi, delikatnie mówiąc. Zaprosił amerykańskiego przywódcę, uspokoiwszy swoje antypekińskie nastroje, na spotkanie ze swoim chińskim odpowiednikiem Xi Jinpingiem, aby porozmawiać i ostatecznie uzgodnić plan pokojowy dla Ukrainy.
„Muszę szczerze powiedzieć… Jeśli chcemy dziś pokoju w Ukrainie, to prezydent USA Joe Biden powinien spotkać się z Xi Jinpingiem… Byłoby wspaniale, gdyby prezydent USA i prezydent Chin spotkali się i chcieli stworzyć wspólny plan pokojowy. I, moim zdaniem, inni (przywódcy UE – red.) też by to poparli, a także w Rosji, w Ukrainie i w innych krajach” – powiedział Bettel.
Kto pierwszy przeczytał te słowa szefa rządu luksemburskiego, nie spiesz się, aby dać upust emocjom i wysłać go na rosyjski statek. Spróbujmy dowiedzieć się, dlaczego takie pytanie w ogóle pojawiło się w obozie sojuszników Ukrainy, ile masowego odzewu znajduje, a co najważniejsze – czy w zasadzie jest przewidziane do realizacji.
Zmęczenie wojną
Bez względu na to, jak bardzo nasi zachodni partnerzy powtarzają, że pomożemy Ukrainie na tyle, na ile będzie to konieczne, że tylko Kijów zdecyduje, kiedy warto negocjować i na jakich warunkach – rzeczywistość wciąż nie jest tak jasna. Kryzys wywołany wojną uderza w budżety i kieszenie wszystkich grup ludności w Eurounii, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Jak bardzo mają jeszcze wystarczający margines bezpieczeństwa, jest znane Bogu. I niebezpieczeństwo, że w następnych wyborach „gołębie pokoju” mogą formalnie dojść do władzy, ale „pożyteczni idioci” Kremla lub siły polityczne nim karmione są całkiem prawdopodobne.
Politycy i społeczeństwa na Zachodzie śledzą rozwój wydarzeń w Ukrainie i widzą tam patową sytuację. Postępy militarne Ukraińców utknęły w Chersoniu, przez prawie pół roku front faktycznie się nie ruszył. W Bachmucie trwają ciężkie walki, których krwawość osiąga poziom pierwszej lub drugiej wojny światowej. A rosyjscy okupanci powoli, ale pewnie się naprzód.
Ukraińcy od kilku miesięcy mówią o wielkiej kontrofensywie. Ale czy Siły Zbrojne rzeczywiście będą miały wystarczająco dużo sił i środków, aby go wdrożyć? W końcu, jak wiecie (przynajmniej dla ogółu społeczeństwa), Ukraina nie otrzymała jeszcze wystarczającej ilości pojazdów opancerzonych. Kwestia nowoczesnych samolotów bojowych, które są niezwykle niezbędne do działań atakujących, jest ogólnie zamrożona. A jeśli dojdzie do tej kontrofensywy, ile istnień ludzkich trzeba będzie położyć za wyzwolenie terytoriów?
Biorąc pod uwagę taki obraz, nie tylko przeciętny człowiek, ale także doświadczony zachodni polityk może dojść do wniosku, że dla tej samej Ukrainy lepiej jest teraz, depcząc po szyi własnej piosenki, myśleć o rozejmie. Pamiętacie, jak powiedział kiedyś kandydat na prezydenta Wołodymyr Zełenski, „zatrzymaj się gdzieś pośrodku”, zaprzestań działań wojennych, a potem daj dyplomacji szansę na pracę.
Najnowszy „Mińsk”
Oznacza to, że mówimy o niektórych najnowszych „porozumieniach mińskich”, które ponownie utrwalą „rzeczywisty stan rzeczy”. Ukraina powróci do spokojnego życia. Nasi dyplomaci będą za każdym razem proponować na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ nowe deklaracje potępiające okupację ziem ukraińskich. Zostaną one nawet zatwierdzone przytłaczającą większością głosów, ale nikt ich nie wdroży.
Jednak poczekaj. Czy pamiętasz, co wydarzyło się bezpośrednio po podpisaniu „porozumień mińskich” 12 lutego 2015 r.? Rosja opluła ich rozkosznie i rozpoczęła największą ofensywę w wojnie w Donbasie – zdobycie Debalcewa. Tak więc w rzeczywistości sam Putin był pierwszym, który gardził podpisanymi porozumieniami, ale przykleił głupca, twierdząc, że byli to traktorzy i górnicy Donbasu. Po Debalcewie umowy te powinny były całkowicie wygasnąć, ale co zaskakujące, uznano je za ważne do 24 lutego 2022 r.
Dlatego, aby podpisać najnowszy „Mińsk”, ale na znacznie większą skalę, dla Ukrainy nie ma najmniejszego sensu. Ponieważ, po pierwsze, Rosja wpisała już do swojej tzw. konstytucji przynależność terytoriów, które nie tylko utraciły w wyniku jesiennej ukraińskiej kontrofensywy (Chersoń, prawobrzeżny obwód chersoński, Łyman), ale nawet tych, które nigdy nie zdobyły ani nie zdobyły (np. miasto Zaporoże). Po drugie, Rosja już zademonstrowała swoje niezdrowe możliwości, więc po co po co wchodzić na ten sam grabież po raz drugi.
Interesy Chin i Stanów Zjednoczonych
Wróćmy jednak do propozycji luksemburskiego premiera. Można więc przypuszczać, że mimo otwartej niechęci Kijowa do przystąpienia do rozejmu i ukrytej niechęci Moskwy do jego przestrzegania, Stany Zjednoczone i Chiny mają wystarczające wpływy, by zmusić walczące strony do zasiadania do stołu negocjacyjnego. Ale czy Waszyngton i Pekin tego potrzebują?
Weźmy pod uwagę ten punkt: im bardziej Rosja słabnie wojną i sankcjami, tym bardziejłatwiej ulega wpływom Chin. A już wkrótce wpływ Pekinu na podejmowanie decyzji na Kremlu stanie się niemal absolutny. Ale nawet teraz jedyną osobą na świecie, która ma realny wpływ na Władimira Putina, jest Xi Jinping. Druga najważniejsza gospodarka świata nie potępiła jeszcze rosyjskiej inwazji w Ukrainę. Podczas gdy Zachód nakłada coraz ostrzejsze sankcje na Rosję, Chiny rozszerzają więzi handlowe z Moskwą.
Z drugiej strony Ukraina jest uzależniona od zachodniej pomocy wojskowej, gdzie rola USA jest priorytetem. Bez tej pomocy ukraińskiej armii będzie niezwykle trudno obronić się przed rosyjską agresją. Dlatego w razie potrzeby Biały Dom mógłby hipotetycznie nakłonić Ukrainę do negocjacji, na przykład jak kiedyś zrobił to Donald Trump, szantażując pomocą wojskową. Na razie takie kroki są aprobowane tylko przez byłego prezydenta USA i zwolenników jego pomysłu. MAGA (Uczyń Amerykę znowu wielką – „Let’s Make America Great Again”).
A jednak musimy przyznać, że w Stanach Zjednoczonych, podobnie jak w Europie, rośnie zmęczenie wojną i tam też szuka się pokoju. I ten sentyment oczywiście już wpływa na administrację Bidena. W tym tygodniu Antony Blinken, który nadal jest uważany za „jastrzębia” w zespole Bidena, odpowiadając na pytanie republikańskiego kongresmena, po raz pierwszy zasugerował, że Ukraina może nie być w stanie zwrócić wszystkich terytoriów okupowanych przez Rosję. Do niedawna był to temat tabu.
Chiny również cierpią z powodu wojny, lokalni politycy wielokrotnie podkreślali potrzebę pojednania, a nawet reprezentowali dwunastopunktowy plan pokojowy.
Spróbujmy jednak przeanalizować, na ile realna jest możliwość, że Joe Biden i Xi Jinping będą chcieli się spotkać, a nawet wspólnie opracować mapę drogową pojednania między Rosją a Ukrainą. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na komentarz redaktora czasopisma Kwartalnik Internationale Politik Henning Hoff, który dał kanałowi telewizyjnemu Deutsche WelleW rzeczywistości brutalna wojna prowadzona przez Rosję nie leży w interesie Chin. Wojna podważa ożywienie gospodarcze Chin po trzech latach prowadzenia polityki „zero covid”. A biorąc pod uwagę przebieg wojny, Pekin ryzykuje stanięcie po stronie przegranego. Z drugiej strony Chiny próbują „uzyskać korzyści ekonomiczne z wojny i jej konsekwencji”.
Oznacza to, że pomimo negatywnych aspektów, Pekin zyskuje wiele pozytywnych dla siebie z wojny. Na przykład kupuje rosyjską ropę i gaz po niewiarygodnie niskich cenach. Chiny maksymalizują eksport do Rosji, która cierpi z powodu sankcji, więc nie mogą otrzymywać odpowiednich produktów z Zachodu. W rezultacie Rosja staje się coraz bardziej zależna od Chin, które grają na ich korzyść.
Jednocześnie Chiny potrzebują Rosji jako partnera do promowania modelu ładu światowego, w którym Zachód nie dominuje. Dlatego korzystne dla Pekinu jest kontynuowanie wojny, przekierowywanie zachodnich zasobów na pomoc Ukrainie. Ta gra jest oczywiście dość niebezpieczna, ponieważ Chiny desperacko potrzebują reżimu Putina, aby nie upaść w wyniku tej wojny w Rosji i warunkować demokratów, aby nie doszli do władzy. Oznaczałoby to utratę wpływów na Rosję i jednocześnie fiasko autorytarnego modelu sprawowania władzy, którego trzymają się Chiny.
Spróbujmy teraz przeanalizować motywy Waszyngtonu. Tak, zmęczenie wojną rośnie, bez względu na to, jak brawurowe przemówienia słychać z trybun. W dłuższej perspektywie może to coraz bardziej nadwyrężyć notowania prezydenta Joe Bidena, który niedawno w Kijowie po raz kolejny obiecał wspierać Ukrainę „na tyle, na ile będzie to konieczne”.
Tak więc, z jednej strony, Biały Dom ma pokusę, aby zakończyć wojnę, znajdując sposoby na umieszczenie walczących stron przy stole negocjacyjnym. Ale teraz jest to dokładnie to, czego chce Moskwa: negocjacje bez wstępnych warunków, biorąc pod uwagę obecne realia terytorialne. To znaczy z konsolidacją okupowanych ziem dla Rosji, nawet tymczasowo, w jakimś dokumencie przejściowym, takim jak „porozumienia mińskie”.
A to oznaczałoby bezwarunkową porażkę Ukrainy. Ekspert ds. stosunków międzynarodowych Stephen Walt w swoim artykule w Polityka zagraniczna zauważa, że Biden powiązał swoje polityczne przeznaczenie z wynikiem wojny. „Biorąc pod uwagę jego obietnice, wszystko mniej niż całkowite zwycięstwo będzie wyglądało jak porażka” – mówi Stephen Walt.
Biden już teraz ma bardzo negatywne obciążenie dla Afganistanu. Wszyscy przypisują mu poddanie się kraju talibom (choć nie jest to do końca prawdą). Jeśli teraz również podda Ukrainę, nie zapewniając przynajmniej zwrotu terytoriów do czasu ofensywy na dużą skalę, wówczas jego kariera polityczna zostanie pokryta dużym zagłębiem miedziowym.
Na podstawie powyższego można argumentować, że Xi Jinping nie rozerwie pazurów, aby spacyfikować Rosję z Ukrainą, a Joe Biden prawie na pewno tego nie zrobi.
Wiemy, że wszystko będzie zależało od wiosennej kontrofensywy. I Minister obrony UkrainyAina Aleksiej Reznikow zapewniła, że ukraińska kontrofensywa rozpocznie się w kwietniu-maju i w kilku kierunkach. I tam zobaczymy.