W roku wojny na pełną skalę, na szczęście, fala oskarżeń ze strony europejskich liberałów i lewicowych aktywistów/polityków, że „specjalna operacja wojskowa” jest, jak mówią, wojną Władimira Putina (lub, szerzej, Kremla, władz rosyjskich), a nie narodu rosyjskiego. Po Buczach i Irpen, Mariupolu i Izjum, Chersoniu i innych gorących, wręcz krwawych punktach na mapie Ukrainy takie stanowisko nie może już budzić poparcia nawet wśród względnie neutralnego społeczeństwa europejskiego. Ale w tej sytuacji nie wystarczy tylko zrozumieć, że Rosja prowadzi wojnę z Ukrainą. Ważne jest, aby zrozumieć, dlaczego nie ma prawdziwego oporu wobec „SVO” w rosyjskim społeczeństwie, dlaczego toleruje tę naprawdę straszną wojnę prowadzoną przez ich, rosyjską armię.
Ukraiński wywiad przechwytuje (i publikuje) dużą liczbę rozmów telefonicznych między żołnierzami jednostek okupacyjnych a krewnymi – matkami, żonami / dziewczynami. W tych rozmowach, jak się wydaje, nigdy nie było potępienia samego faktu wojny, ale były półżartobliwe pozwolenia na gwałcenie ukraińskich kobiet (chociaż trudno nam, ludziom z tej, cywilizowanej, strony barykady, zrozumieć, jak żartować na takie tematy) i instrukcje, co dokładnie należy kradzić w domach i mieszkaniach „wyzwolonych” Ukraińców. I to odpowiednio kształtuje nasze postrzeganie Rosjan w tej wojnie, ich stosunek do wojny, do nas. Ale w rzeczywistości sytuacja jest nieco bardziej wieloaspektowa. I tym trudniej to zrozumieć – zarówno przez nas, jak i przez Europejczyków.
W jednym z ostatnio opublikowanych nagrania audio Rozmowy najeźdźców z ich bliskimi błysnęły bardzo ciekawym momentem. Oczywiście absolutna większość zwróciła uwagę na słowa o mordowaniu dzieci, które żołnierz armii rosyjskiej prawdopodobnie przyznał do rozmowy (nie cała rozmowa została opublikowana, ale tylko część, ale można wyciągnąć odpowiedni wniosek). Tak, przyjrzymy się innej części tego wpisu. Ten, który dotyczy pomocy Zachodu dla Ukrainy.
Ale najpierw zauważamy jeden ważny aspekt: ta żona lub dziewczyna okupanta mówi dość poprawnym językiem, poprawnie formułuje swoje myśli, nie błądzi w prymitywnych zwrotach, nie używa (przynajmniej w opublikowanym fragmencie rozmowy) nieprzyzwoitego słownictwa. Oznacza to, że możemy stwierdzić, że ta Rosjanka nie jest przeciętną osobą, która w poprzednich opublikowanych rozmowach jest dość porównywalna do swoich mężów, a nawet synów. Prawdopodobnie ta osoba ma wykształcenie, być może nawet wyższe. Wskazuje na to również jej reakcja na informację o zamordowaniu ukraińskich dzieci przez ukochaną osobę (a ona, bądźmy szczerzy, zszokowana).
Teraz zastanówmy się, co powiedziała. Chodziło o zachodnią pomoc wojskową. O jego istnieniu, prawdopodobnie, nawet o jego objętościach, krewny okupanta ma również informacje. Ale jednocześnie ona, przy całej odmienności, jak dla przeciętnych mieszkańców imperium Putina, jej aktywność umysłowa, przekazuje tę informację przez odpowiedni filtr.
Tak, postrzega pomoc europejską – najprawdopodobniej czołgi, o których wiele mówi się i pisze w ostatnich tygodniach – jako coś, za co Ukraina musi zapłacić. Oznacza to, że ten rosyjski obywatel nie może postrzegać jako faktu pomocy Unii Europejskiej w celu zakończenia wojny na terytorium Ukrainy – to znaczy jako formy samoobrony i ukrytego udziału w wojnie (co, nawiasem mówiąc, zostało bezpośrednio stwierdzone przez nowego niemieckiego ministra obrony Borisa Pistoriusa). Szuka jakichś „pułapek”, czegoś, co musi koniecznie uderzyć w Ukrainę, w jej interesie. Bo tak po prostu, jeden kraj – a zwłaszcza tak wiele krajów – nie może pomóc drugiemu.
A jak Ukraina powinna płacić za pomoc wojskową dla Europy? Według tej rosyjskiej kobiety są to terytoria. Co więcej, w jej wyobraźni ta hipotetyczna sytuacja jest całkiem realna, do tego stopnia, że mówi wprost – nadal tracą terytorium, daliby, jak mówią, nam. Oznacza to, że gdyby natychmiast zgodzili się na utratę części swojej ziemi (co dla obywatela Rosji jest nieuniknionym wynikiem wojny, jedynym pytaniem jest, kto weźmie tę ziemię), nie byłoby ostrzału, bombardowań, morderstw. W szczególności małe ukraińskie dzieci, z którymi związany był jej krewny wojskowy.
W tych słowach nieznanej rosyjskiej kobiety, że „w każdym razie oddasz jakąś część terytorium” – i jest głęboka esencja nie tylko obecnego konfliktu, ale całej rosyjskiej filozofii. Która, bez względu na to, jak bardzo ktoś chciałby udowodnić coś przeciwnego, ukształtowała obecną władzę Kremla. Niektórzy uważają, że prekursorem Putina i w ogóle wszystkich najnowszych rosyjskich agresywnych wojen od 1999 roku jest filmowa dylogia reżysera Aleksieja Bałabanowa „Brat”/”Brat-2”. To nie do końca prawda. To nie Bałabanow ukształtował putinowską Rosję swoimi „braćmi”. To właśnie w samej Rosji sprawdził odpowiednie wzorce, podkreślił je na ekranie filmowym, a następnie te same ideologiczne pozycje pozwoliły Putinowi nie tylko przejąć władzę, ale także stworzyć, w trafnym ujęciu Arkadija Babczenki, „Nowa Rzesza”.
Tak samo jest w sytuacji z wojną. Dlatego powstał najpierw jako teoretyczny scenariusz, a potem ożył – bo dla Rosjan nie ma nic dziwnego, niezwykłego czy niedopuszczalnego w tym formacie opanowywania rzeczywistości. To właśnie potwierdziła ta kulturowa, a nawet nieco dobitna Rosjanka.
Ona, podobnie jak całe tamtejsze społeczeństwo, tylko formalnie, na poziomie korzystania z gadżetów lub innych osiągnięć cywilizacji, żyje w XXI wieku. W rzeczywistości podobna logika istnienia i rozwoju państw, o której mówi, przeżyła swoje plecy w pierwszej połowie XX wieku. W cywilizowanym świecie przez długi czas nikt nie mierzył sukcesu projektów państwowych z istniejącym (lub, co gorsza, zdobytym) terytorium. Terytorium przestało być głównym zasobem. Co więcej, przestają być nawet surowcami energetycznymi czy szerzej minerałami – co, nawiasem mówiąc, jest już poważnym krokiem naprzód. A Rosja, bądźmy szczerzy, kiedyś zrobiła ten krok. Przynajmniej próba jest kontrolowania Europy nie poprzez przejmowanie terytoriów, ale poprzez dostawy paliw kopalnych. Ale po tym, jak próba ta nie została nawet logicznie zakończona (Nord Stream 2, to główne narzędzie skierowane przeciwko Ukrainie, nigdy nie został uruchomiony), Rosja szybko cofnęła się z XX wieku do poprzednich, naprawdę mrocznych czasów.
A co najważniejsze, dla samych Rosjan fakt ten nie jest zaskakujący ani dziki. Nawet ten oczywiście wykształcony obywatel kraju agresora, jako „egoistyczny obywatel”, postrzega, że Ukraina „będzie musiała dzielić terytoria”. Z kim? Z Niemcami czy Wielką Brytanią, które najbardziej pomagają naszemu krajowi? Jakie są terytoria ukraińskie i, co najważniejsze, dlaczego te kraje są potrzebne? Co z nimi zrobią? Nie mówię o USA, które wciąż nawet nie przyłączyły się do Portoryko, a tego właśnie chcą, dopóki nie zorganizowano referendum w sprawie statusu 51. stanu (i nie zakończyło się pozytywnym wynikiem).
Dla Rosji i Rosjan nie ma co do tego wątpliwości. Oczywiście terytoria – za co jeszcze zapłaci Ukraina? I jak możesz nie pamiętać, że cała historia Rosji to tylko seria wojen, których celem było przejęcie pewnych terytoriów. Nawet tak rzekomo na pierwszy rzut oka szlachetne konflikty zbrojne, jak wojna z Turcją w latach 1877-1878. Rosja, ukrywając się za niepodległością lub autonomią krajów bałkańskich, po prostu starała się ustanowić kontrolę nad tym terytorium, a następnie pójść dalej, „przybić tarczę u bram Konstantynopola”.
Nawiasem mówiąc, to właśnie napisał o tym jeden z niewielu warunkowo nudnych Rosjan, Grigorij Chkhartishvili, lepiej znany jako Boris Akunin. W swoim „Gambicie tureckim” główny antybohater, Anwar-efendi, dość jasno wyjaśnia swojemu rozmówcy, dlaczego próbował przeciwstawić się rosyjskiej armii. Przytaczam najjaśniejszy punkt tego wyjaśnienia:
„Wystarczy posłuchać duszy Michela (Michaiła Sobolewa, którego pierwowzorem jest słynny rosyjski generał Skobielew – autor), który zaznacza w nowym Bonaparte! Misją narodu rosyjskiego jest zdobycie Konstantynopola i zjednoczenie Słowian? Niby dlaczego? Żeby Romanowowie znów dyktowali swoją wolę Europie? Straszna perspektywa!”
A potem – o straszliwym zagrożeniu cywilizacyjnym, dzikich, niszczycielskich siłach i potrzebie „skrócenia rąk Rosji”, by nie przeszkadzała cywilizowanemu Zachodowi i dalej się rozwijała.
Co ciekawe, cały ten epizod, który w pełni ujawnia istotę działań głównego antagonisty, nie został uwzględniony w filmie, opartym na książce Akunina. W scenariuszu zmienili nawet fabułę, czyniąc – zupełnie bezzębnego i nieciekawego, jak na mój chłopięcy gust – geniusza zła o zupełnie innej postaci.
Oczywiście zawsze można odrzucić, że jest to tylko dzieło sztuki, autor mógłby fantazjować z Bóg wie czym. Ale nie pozostawia myśli, że Akunin ze swoimi fantazjami trafił w najbardziej bolesne miejsce, w „smer Koscheev” lub nie trafił, ale po prostu wiedział, o czym pisze). Ponieważ, jak zwykle twierdzi jeden z wielu pokazów, rozmowa między przeciętnym okupantem a jego krewnym jest taka, że Rosjanie naprawdę żyją w jakiejś epoce przedindustrialnej. Gdzie, jak w „starych, dobrych” czasach „rozwoju Syberii” (który w rzeczywistości był tylko serią wojen kolonialnych z późniejszą aneksją terytoriów; tylko Bucza i Izyum nie znajdowały się wtedy między bagnami Polissya a Morzem Czarnym, ale gdzieś daleko na północny wschód od Oikumena), tylko terytorium ma jedyne znaczenie.
I tylko przez terytorium Władimir Putin mierzy swój sukces. Pamiętaj o ostatnich informacjach o rozkazie całkowitego zajęcia obwodów donieckiego i ługańskiego do końca lutego, czyli do pierwszej rocznicy rozpoczęcia wojny. Oczywiście to terytorium, jeśli uda im się je zdobyć, zostanie wcześniej sprowadzone do państwa Mariupol przez samych Rosjan, a nawet gorzej. Ale to wszystko nie ma znaczenia. Terytorium jest ważne. Nie przemysł, nie kapitał społeczny, czyli ludzie, którzy mogliby tam mieszkać – ale tylko terytorium. Jest to jedyna miara sukcesu w prawdziwie średniowiecznej Rosji. Zarówno dla władzy, jak i dla ludzi. Co być może nie jest pierwszym razemPrzez ostatnie półtora wieku byliśmy tak blisko całkowitej ekstatycznej fuzji w „specjalnej operacji wojskowej”.