Przypuszczam, że był to najgorszy dzień prezydenta Rosji Władimira Putina. Jak dotąd najgorsze jest to, że jestem już o tym przekonany. Putin został zmuszony do przekazania przesłania Zgromadzeniu Federalnemu, nie mógł już tego zrobić, ponieważ w zeszłym roku ubolewał, naruszając, nawiasem mówiąc, rosyjską konstytucję. Nie było się czym chwalić, ale nie mógł zwlekać, ponieważ kraj jest w stanie wojny z prawie całym światem, a najwyższy dowódca siedział głęboko w swoim bunkrze i anichichirk. A wszyscy rosyjscy patrioci czekają na inspirującą, agresywną, nawet trochę krwiożerczą mowę, aby na Zachodzie zostali zdławieni ze strachu.
Czy Putin, czyli autorzy jego przemówień, w swoim przemówieniu przygotował jakieś groźby wobec Ameryki, NATO i oczywiście „narkotykowej” Ukrainy, nakreślił kolejne „czerwone linie”? Śmiem twierdzić, że tak. Ale dlaczego nie usłyszano ich podczas przemówienia Putina? A ponieważ dzień wcześniej miało miejsce wydarzenie, które zmusiło przywódcę Kremla do radykalnej zmiany tonu swojego wystąpienia. Od agresywnych, aby uczynić go infantylno-ofensywnym, aby usunąć wszystkie ostre miejsca. Oczywiste jest, że to wydarzenie jest przyjazdem prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena w Ukrainę. Potem nawet stali bywalcy bunkra zdali sobie sprawę, że nikt się ich nie boi, że ich groźby będą tylko wyśmiewane.
Teraz czas na wizytę. Osobiście byłbym bardzo zaskoczony, gdyby do tego nie doszło. Co więcej, jest do Kijowa, choć wiadomo, że rozwijano inne, mniej ryzykowne opcje, np. spotkanie Bidena z Zełenskim we Lwowie czy gdzieś na granicy ukraińsko-polskiej.
Ale warto było spotkać się w Kijowie i 20 lutego, w dniu, kiedy dziewięć lat temu nastąpił ostateczny punkt zwrotny w konfrontacji na Euromajdanie. Demokracja wygrała, choć bardzo wysokim kosztem, z utraconymi życiami dzielnych patriotów z „Niebiańskiej Setki”. Ponadto od tego dnia, jak już wiemy, rosyjska inwazja w Ukrainie odliczała czas. Wcześniej był w formie hybrydowej, ale 20 lutego 2014 roku Kreml rozpoczął od dawna planowaną operację okupacji Krymu, tworząc przyczółek do dalszego zajmowania całego kraju.
Dlaczego nie miałem prawie żadnych wątpliwości, że Biden pojawi się na Chreszczatyku? Bo on tego potrzebował, łącznie z nim. On osobiście, jego Partia Demokratyczna, USA w ogóle. Amerykański prezydent musiał poprawić swoje notowania, które stale spadały podczas jego kadencji. Jednocześnie podnieść prestiż Demokratów, którzy niedawno stracili kontrolę nad Izbą Reprezentantów Kongresu. Biden musiał pokazać, że amerykańscy przywódcy nie boją się przyjechać do wojującego kraju, jak to robiła wcześniej większość jego europejskich kolegów.
Jeśli jednak dla Bidena wizyta ta była tylko kwestią prestiżu i ratingu, dla Ukrainy miała znaczenie egzystencjalne w przededniu rocznicy masowej inwazji rosyjskich sił okupacyjnych w Ukrainie, kiedy Kreml przygotowuje nową falę ofensywy. Tak, wizyta była pełna symboliki, ale nie pusta, nie bezradna, nie wisząca w powietrzu, nie polegająca na prawdziwej bazie. Wizyta była przesiąknięta realnymi znaczeniami i niezwykle optymistyczna.
Ponieważ tylko powierzchownie myślącej osobie może się wydawać, że Biden chciał po prostu popisać się w centrum uwagi świata, w centrum stolicy wojującego państwa. W rzeczywistości amerykański prezydent jest zbyt pragmatyczny, aby angażować się w taką próżność. Wiedział na pewno, że jedzie do zwycięskiego kraju, że włożył wiele wysiłku w to zwycięstwo i nadal będzie się starał. Ale tak, trzeba było jasno ustalić ich miejsce w historii, aby nikt nie miał wątpliwości. Zwłaszcza ze wspomnianym już Putinem. I ta wizyta Bidena naprawdę stała się, jak zauważyły czołowe amerykańskie media, „jednym z decydujących momentów jego prezydentury”.
Nic dziwnego: Ukraina 15 lat, ani jeden szef Białego Domu nie uczestniczył. Ostatni raz zostaliśmy zaszczyceni naszą obecnością był George W. Bush w 2008 roku. Wtedy ani Barack Obama, który dążył do „resetu” stosunków z Rosją, a tym bardziej Donald Trump, który nazwał Putina „drogim przyjacielem”, nie chciał tu przyjechać. W ten sposób pośrednio dali Kremlowi carte blanche za agresję.
Czy pamiętasz, jaka była jedna z pierwszych wypowiedzi prezydenta Bidena na temat Putina? Cóż, oczywiście, nazwał rosyjskiego przywódcę „zabójcą”, co wprawiło w osłupienie szanowany europejski establishment. Wszyscy wiedzieli, że tak było od wybuchów wieżowców w Moskwie, Bujnaksku i Wołgodońsku, od drugiej wojny w Czeczenii i nalotów dywanowych na Groznym, wojny z Gruzją itp. Wszyscy wiedzieli, ale byli strasznie ostrożni w mówieniu tego publicznie. A Biden nie drgnął.
Dlatego Kreml bardzo bał się Bidena. Nienawidzili i bali się, bali się i nienawidzili. Rekompensując ten strach, stali bywalcy Kremla poprzez swoją masową propagandę, blogerów, trolli, boty, a nawet jaskiniowców próbowali rzucić rosyjskiemu społeczeństwu obraz Bidena jako żałosnegoStary człowiek, który jest w stanie poruszać się tylko na chodziku, który zasypia w podróży, który od dawna ma demencję starczą i całkowity brak adekwatności.
Wizyta Bidena w Kijowie, materiał filmowy z jego żywej podróży po Kijowie, całkowicie zmiażdżył ten kremlowski fałszerstwo. Biden był pełen siły i energii. A co najważniejsze – jest zdeterminowany, by wygrać. Zwycięstwo nad ostatnim imperium świata.
Autorytatywna publikacja amerykańska Polityczno zapewnia, że Biden zachęcał Zełenskiego do jak najszybszego rozpoczęcia kontrofensywy. Jeśli to prawda, to należy się spodziewać, że Ukraina wkrótce otrzyma wystarczającą ilość broni do prowadzenia działań ofensywnych. Dlatego determinacja Bidena w walce o Ukrainę przybiera znacznie bardziej konkretny kształt.
Ale wróćmy do tego, od czego zaczęliśmy – do przemówienia Putina. Rosyjscy patrioci mieli nadzieję, że Putin przynajmniej powie: patrzcie, mówią, Biden w Kijowie, „wejdźcie do drzwi”, zmobilizujmy się, Ameryka przygotowuje się do ataku na nas, to już nie jest „specjalna operacja wojskowa, to już jest prawdziwa wojna. Drugi krajowy. Albo trzeci? Trudno wszystko zliczyć. Musiałem zadeklarować, że Biden i inni zachodni przywódcy nie będą długo chodzić po Kijowie, mówią: „Przejdę przez Chreszczatyka i przepędzę go ukrofaszystami pod wodzą Zełenskiego”.
Jednak nic z tych rzeczy. Ogólnie rzecz biorąc, trudno było sobie wyobrazić, że podczas wojny przywódca państwa wygłosi tak bezzębne przemówienie. Tekst jest żaden, całkowicie oderwany od rzeczywistości. Walka z jakimiś „neutralnymi płciowo bogami”, z pedofilami (czy to nie sama projekcja?), o tradycyjne wartości. Ok, pojawiła się jedna groźba, ale znowu bardzo dziecinna. „Jeśli Stany Zjednoczone przeprowadzą (nuklearne, – red.) testy, więc przeprowadzimy” – zagroził Putin.
W kontekście nuklearnego blefu Rosji warto przypomnieć inny punkt z wizyty Bidena. Czy Rosjanie wiedzieli, że amerykański prezydent przyjedzie do Kijowa? Tak, przynajmniej dzień przed wizytą i z samego Białego Domu. Zadzwonili na Kreml, donieśli i ostrzegli: „Broń Boże wam…” Dopiero wtedy kremlowscy technolodzy polityczni wymyślili bajkę, że sam Putin rzekomo dał Bidenowi gwarancje bezpieczeństwa. W rzeczywistości władze rosyjskie w ostatniej chwili podjęły bardziej desperacką próbę zakłócenia wizyty, zdając sobie sprawę, jakim policzkiem w ich pisku się okaże. Rosja pilnie ogłosiła ćwiczenia strategicznych sił nuklearnych w nadziei, że zniechęci to Bidena do Ukrainy. Nie odkrył, nie przestraszył, podobnie jak cały rosyjski blef nuklearny.