Rozpad ZSRR naprawdę stał się geopolityczną katastrofą. Ponieważ naród rosyjski, w przeciwieństwie do sowieckiego, nie może już iść na Plac Czerwony.
2 stycznia we Francji zmarł znany radziecki działacz na rzecz praw człowieka, dysydent Viktor Feinberg. Pochodzący z Ukrainy (sam Wiktor urodził się w Charkowie, a jego rodzice – w Znamence i Krzemieńczuku) wszedł do historii świata 25 sierpnia 1968 roku. Następnie wraz z sześcioma innymi zdesperowanymi ludźmi udał się na Plac Czerwony w Moskwie, organizując jeden z pierwszych publicznych protestów w historii Związku Radzieckiego – przeciwko okupacji Czechosłowacji przez Armię Czerwoną.
Cała siódemka została oczywiście opóźniona o kilka minut po rozpoczęciu akcji. Feinbergowi wybito przednie zęby podczas aresztowania, więc postanowiono, w przeciwieństwie do innych protestujących, nie osądzać go. Ale to nie znaczy, że miał szczęście. Wręcz przeciwnie, został wysłany na przymusowe leczenie do specjalnej kliniki psychiatrycznej. A karna sowiecka psychiatria była już znana ze swojego prawdziwie nieludzkiego stosunku do „pacjentów”.
Feinberg znosił te tortury przez cztery lata, a następnie, ze względu na rozgłos na Zachodzie, władze Kremla zostały zmuszone do zwolnienia go za granicę, gdzie mieszkał do początku 2023 roku.
Inna uczestniczka akcji, Natalia Gorbanevskaya, dostała się do „psychiki”, pozostała piątka została skazana na różne kary więzienia lub wygnania. Karna ręka sowieckiego „prawa” nie ominęła żadnego z tej dzielnej siódemki…
I to jest interesujące. Chociaż później nie było zwyczaju wspominać o pochodzeniu etnicznym uczestników tego legendarnego protestu, nawet słynny rosyjski publicysta telewizyjny Leonid Parfyonov w swoim projekcie „Rosyjscy Żydzi” przypomniał, że z siedmiu czterech było Żydami. Konstantin Babitsky, Larisa Bogoraz-Bruchman, Pavel Litvinov (wnuk legendarnego ludowego komisarza spraw zagranicznych ZSRR Maksima Litwinowa, z domu Meyer-Genoch Wallach) i Wiktor Feinberg. W rzeczywistości nawet pięcioro – Natalia Gorbaniewska miała ojca Żyda. A w tej siódemce był Rosjanin francuskiego pochodzenia, Vadim Delaunay.
Dlatego dla całego narodu rosyjskiego, który stanowił nie połowę, ale względną większość ludności ZSRR, był tylko jeden Władimir Dremlyuga, który nie bał się podnieść hasła „Za swoich (Czechów i Słowaków – autora) nad głową. i naszą wolność”.
Oczywiście w ruchu dysydenckim tytułowy naród Związku Radzieckiego był reprezentowany przez więcej niż jednego Dremlyuga. Warto wspomnieć przynajmniej akademika Andrei Sakharov, którego ulice zostały nazwane nawet w Ukrainie. Ale jeśli zmierzymy procent dysydentów w niektórych narodach ZSRR, Rosjanie będą na końcu listy. O przyczynach tej sytuacji można długo mówić – jest to genetyczna pamięć wiecznej niewoli narodu rosyjskiego lub zadowolenie z obecności własnego państwa (a Związek Radziecki od początku lat 30. został faktycznie przywrócony przez Imperium Rosyjskie pod czerwoną flagą), podczas gdy Ukraińcy, Litwini, Ormianie nie mieli własnych krajów, a Żydzi nie mieli nawet symulakrum w postaci republiki związkowej (na Dalekim Wschodzie był tylko Żydowski Region Autonomiczny, gdzie Żydzi nigdy nie stanowili więcej niż kilka procent populacji). Nie mówimy jednak o przyczynach, ale o konsekwencjach.
A konsekwencje były następujące. Po otwarciu emigracji żydowskiej „licea odpowiedniej narodowości” wyjechały do Izraela, gdzie włączyły się w budowę własnego państwa etnicznego (Natan Sharansky, pochodzący z Doniecka, pracował przez około dziesięć lat w różnych izraelskich rządach na stanowiskach ministerialnych) lub do Stanów Zjednoczonych i Europy, gdzie również nie zaginęły. Kolonie przekształcone w republiki związkowe ostatecznie uzyskały lub odzyskały niepodległość, a wczorajsi dysydenci stali się politykami narodowo-demokratycznego, a także aktywnie przyczynili się do rozwoju swoich młodych państw. Nawet na dość konserwatywnej Ukrainie narodowi demokraci zawsze byli wpływową siłą, którą musieli brać pod uwagę tak prorosyjscy prezydenci jak Leonid Kuczma. O państwach bałtyckich nie ma nic do powiedzenia – dystans, jaki pokonały w ciągu ostatnich 30 lat, doskonale ilustruje wpływ bojowników o niepodległość na przyszłość tych państw.
Co stało się z tytułowym narodem radzieckim, samym „Ruskimi”, który był reprezentowany przez niejakiego Władimira Dremlyugę 25 sierpnia 1968 r. na Placu Czerwonym? Ktoś taki jak Sacharow zmarł przed upadkiem ZSRR. Ktoś, jak Dremlyuga czy Sołżenicyn, został wydalony ze Unii. I w końcu doszło do takiej sytuacji, że ruch dysydencki, który w Związku Radzieckim był dość potężny i zauważalny, stopił się jak rosa na słońcu bez swoich narodowych komponentów. Rozpłynęła się, nie pozostawiając śladu w życiu politycznym jego kraju.
Porównajmy sytuację w Ukrainie i w Rosji pod koniec pierwszej postsowieckiej dekady. W ukraińskiej Radzie Najwyższej istniała frakcja Ruchu Ludowego, lider NRU, Wiaczesław Czornovil, był tak znaczącą postacią w społeczeństwie ukraińskim, że jego tragiczna śmierć (którą niektórzy nazywają morderstwem, co samo w sobie wskazuje na wagę osobowości Wiaczesława Maksimowicza – tak jak nikt nie zginął) wywołała prawdziwy szok. Za kilka lat Ruch Ludowy jako swoisty znak przestanie wpływać na sytuację polityczną, ale uczniowie tej siły politycznej stworzą podstawy bloku „Nasza Ukraina”, który na początku XXI wieku wygra zarówno wybory parlamentarne, jak i prezydenckie, radykalnie zmieniając bieg historii w naszym kraju.
W rosyjskiej Dumie Państwowej w tym czasie nawet liberałowie nowych czasów, Jabłoko i Związek Sił Prawicowych, nie odegrali ani jednej poważnej roli, przeżywając ostatnie miesiące. W 2003 roku, w którym ukraińscy potomkowie Ruchu rozpoczęli nowy etap historii narodowej, zakończony pomarańczową rewolucją, nawet pozostałości dawnych narodowo-demokratycznych projektów lat 90. zniknęły z politycznej mapy Rosji.
A potem nowy dyktator Kremla stopniowo dokręcał orzechy tak bardzo, prawie do sowieckiego ideału, że po prostu nie było nikogo, kto protestowałby przeciwko nowej okupacji, tym razem już Ukrainy. Okazało się, że bez Żydów (Ukraińców, Litwinów i innych miłujących wolność narodów imperium) nie ma nikogo, kto mógłby pójść na Plac Czerwony ze starym, ale tak aktualnym hasłem. W 2018 roku Viktor Feinberg odwiedził Pragę, biorąc udział w wydarzeniach poświęconych 50. rocznicy okupacji sowieckiej (i jego protestom). Tam w jednym z wywiad Stwierdził: sytuacja w Rosji jest być może gorsza niż w ZSRR w jego młodości. Jedyne, czego nie powiedział, było gorsze, nie tylko z powodu działań władz, ale także dlatego, że skończyli ludzie, którzy są gotowi iść na Plac Czerwony nawet w obawie przed celą więzienną lub oddziałem szpitala psychiatrycznego.
Cóż, będziemy walczyć, w rzeczywistości sami już walczymy o naszą wolność. Dla naszych – ale nie dla waszych. Ponieważ nawet ich własna wolność okazała się niepotrzebna Rosjanom, łatwo zmienili ją na krymską imperialną euforię z 2014 roku.
Przywódca krymskotatarskiego ruchu dysydenckiego, Mustafa Dżemilew, sprostał nowej okupacji ojczyzny – ale także desperackiemu oporowi, który prędzej czy później doprowadzi do ostatecznego wyzwolenia Krymu spod rosyjskich okupantów. Wiaczesław Czornovil, jeden z symboli ukraińskiej dysydencji, nie dożył tego, ale położył takie fundamenty, że potomkowie z powodzeniem wznieśli na nich budynek własnego, ukraińskiego państwa.
A rosyjski ruch dysydencki, który w rzeczywistości nie był bardzo rosyjski, nie pozostawił na sobie małego śladu. Okazało się, że bez tych, na których zareagowali zwykli Rosjanie, a także na Placu Czerwonym 25 sierpnia 1968 r., Z prawie wytrychem „Bei Zhydov!” – i nie ma nikogo, kto ochroni samych Rosjan przed nowym dyktatorem. Wiktor Feinberg, który był w stanie wstać i pójść na protest, zmarł w swoim francuskim domu w wieku, którego ogromna większość nawet tych obywateli rosyjskich, którzy mieli szczęście nie wdać się w nową wojnę imperialną, nie dożyłaby tej śmierci. Co możemy powiedzieć o zmobilizowanych na rozkaz ideologicznego potomka Stalina…