Choć od rozpadu ZSRR minęło 30 lat, znaczna część zachodnich elit politycznych zastanawia się nad starożytnymi fobiami. Strach przed możliwym upadkiem Rosji zajmuje poczesne miejsce w geopolitycznych układach. Podobnie jak w przededniu upadku imperium sowieckiego, Zachód poważnie obawia się rozpadu Federacji Rosyjskiej. Stąd odmowa dostarczenia Ukrainie broni ofensywnej i dziwna irracjonalna chęć zapewnienia Ukrainie zwycięstwa bez zdecydowanej porażki agresora.
Zwycięstwo Stanów Zjednoczonych i krajów świata zachodniego w zimnej wojnie stworzyło fałszywą iluzję. Wydaje się, że Waszyngton zawsze stawiał sobie za główny cel strategiczny upadek Związku Radzieckiego. Rzeczywiście, takie poglądy były powszechne wśród szanowanej części zachodniej polityki. Wielu szczerze życzyło upadku komunistycznego bloku totalitarnego i włożyło w to wiele wysiłku. Polityka prezydenta USA Ronalda Reagana dała potężny impuls do przyspieszenia procesu osłabienia i przyszłego upadku systemu sowieckiego. Ale nie wszyscy politycy na Zachodzie wykazali chęć zniszczenia „imperium zła”.
Na przełomie lat 80-90 XX wieku przywódcy polityczni Stanów Zjednoczonych i innych państw NATO uważali rozpad ZSRR i tworzenie w jego miejsce niezależnych formacji państw narodowych za zbyt ryzykowny i niepożądany scenariusz. Czym innym jest dążenie do zniszczenia bloku komunistycznego i demokratycznej transformacji krajów, które były częścią byłego obozu socjalistycznego. Drugim jest dążenie do wyeliminowania gigantycznej potęgi kolonialnej skupionej w Moskwie. Nie chcieli zniszczyć „imperium zła”. Chcieli go zdemokratyzować, przekształcić, przywrócić do normy, uczynić z niego część globalnego świata, nadać mu „ludzką twarz”.
Przywrócenie pełnej suwerenności narodowej wielu narodom zniewolonym przez Kreml zdecydowanie nie było priorytetem dla administracji ówczesnego prezydenta USA George’a W. Busha. Moskwa była postrzegana jako najbardziej wiarygodny i przewidywalny partner, z którym można budować relacje po dekomunizacji. Takie opinie były powszechne pomimo totalitarnej istoty i licznych zbrodni reżimu sowiecko-moskiewskiego. W świecie, w którym wszystkie imperia kolonialne już upadły, z jakiegoś powodu uznali za konieczne zrobienie wyjątku dla jednej rzeczy – rosyjskiej. Czy tak sprzeczne myślenie ówczesnych elit politycznych nie przypomina dnia dzisiejszego?
W czerwcu 1990 roku, podczas wizyty brytyjskiej premier Margaret Thatcher w Kijowie, zapytano ją: czy możliwe jest otwarcie angielskiej ambasady w Ukrainie? Żelazna Dama odpowiedziała, że Londyn nie ma stosunków dyplomatycznych z Kalifornią. Kijów dał jasno do zrozumienia, że nie podziela jego pragnienia ogłoszenia suwerenności.
Nawet kilka miesięcy przed upadkiem Związku Radzieckiego elity polityczne Zachodu były nadal zafascynowane Gorbaczowem i nieufne wobec parady suwerenności, która proklamowała republiki. 30 lipca 1991 roku, podczas rozmów w Moskwie, Bush powiedział sowieckiemu przywódcy, że upadek Związku Radzieckiego nie będzie w interesie Ameryki. Zapewnił, że będzie sprzeciwiał się niepodległości, gdy wyjedzie w Ukrainę 1 sierpnia podczas kolejnego etapu swojej wizyty. I słowa dotrzymał.
Amerykański przywódca odmówił spotkania ze zwolennikami niepodległości Ukrainy. W Radzie Najwyższej wygłosił przemówienie, które przeszło do historii pod nazwą „Kurczak Kijów”. „Amerykanie nie poprą tych, którzy dążą do niepodległości, aby zastąpić odległą tyranię lokalnym despotyzmem. Nie pomogą tym, którzy promują samobójczy nacjonalizm oparty na nienawiści etnicznej” – powiedział Bush w Kijowie pod rykiem niezadowolonej części ukraińskiego parlamentu.
Apel, w którym Bush ostrzegał Ukraińców przed „samobójczym nacjonalizmem”, został napisany przez Condoleezzę Rice – późniejszą sekretarz stanu za prezydenta George’a W. Busha. 8 lutego 1992 The Economist nazwał to przemówienie „rażącym przykładem” tego, że inne kraje nie uznają nieuchronności powstania Ukrainy jako niepodległego państwa. A w 2011 r. konserwatywna gazeta Washington Examiner wyraził opinię, że mogło to być najgorsze przemówienie amerykańskiego prezydenta.
Czas pokazał, że nadzieje zachodnich polityków na zachowanie odnowionego ZSRR były daremne i złudne. Nie uwzględniały one realiów, kontekstu historycznego i opierały się na fałszywych, jednostronnych założeniach. Głównym błędem Zachodu było to, że opowiadał się za demontażem systemu komunistycznego, ale nie wiązał go z demontażem kolonialnego imperium moskiewskiego. Obawa przed realizacją „scenariusza jugosłowiańskiego z bombą atomową” łączyła się z chęcią Zachodu zobaczenia w postkomunistycznej Moskwie sojusznika i wiarygodnego partnera bogatego w surowce naturalne. Prawo zniewolonych narodów do samostanowienia zostało poświęcone iluzji stabilności geopolitycznej.
Nie wszyscy w administracji George’a W. Busha opowiadali się za utrzymaniem aktualnegoyuzu z centrum w Moskwie. Byli tacy, którzy całkiem poprawnie przewidzieli przyszłą i historyczną fundamentalną tendencję Rosji do budowania autorytarnych agresywnych reżimów. I wezwali nie tylko do nie ingerowania w naturalny proces upadku imperium, ale także do przyspieszenia i sfinalizowania go. Aby osiągnąć upadek nie tylko komunistycznego ZSRR, ale także imperium kolonialnego w postaci Rosji. Ale wtedy ich nie słyszano.
We wrześniu 1991 roku na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego w Białym Domu dyskutowano o tym, jak Stany Zjednoczone powinny zareagować na możliwy rozpad ZSRR. Minister obrony Dick Cheney wyraził obawy, że nawet po upadku komunizmu w Rosji agresywny autorytarny reżim może z czasem ponownie się uformować. „Nadal możemy mieć autorytarny reżim. Obawiam się, że za rok, jeśli sprawy pójdą w błoto, jak możemy zareagować, że nie zrobiliśmy więcej. „
Dalszy bieg wydarzeń pokazał, że się nie mylił. Cheney chciał nie tylko upadku ZSRR, ale także rozpadu Rosji jako imperium kolonialnego. To właśnie upadek Rosji zapewniłby, że nie będzie ona już stanowić zagrożenia dla innych krajów. Ale jego opinia nie znalazła poparcia. Na początku lat 90. ubiegłego wieku Zachód miał wielką szansę nie tylko zniszczyć komunistyczne zagrożenie, ale także wyeliminować rosyjskie zagrożenie imperialne. Stłumij to w zarodku. Wiele regionów obecnej Federacji Rosyjskiej wahało się, czy powinny pozostać jej częścią, czy też próbować tworzyć własne państwa. Gdyby proces dekolonizacji Rosji został uruchomiony i koncepcyjnie wspierany w tym czasie, jest mało prawdopodobne, aby cokolwiek mogło uratować to eurazjatyckie imperium.
W maju 2022 roku w wydaniu amerykańskim Atlantyk opublikowano artykuł „Dekolonizuj Rosję”. Jej autorem jest Casey Michel, który wcześniej napisał książkę śledczą American Kleptocracy: How the United States Created the World’s Largest Money Laundering Scheme. Główna idea Michela: Kreml musi stracić imperium, które wciąż utrzymuje. Rosja jest państwem z przypadkowym połączeniem regionów i narodów o niezwykle zróżnicowanej historii, kulturze i językach. Historia Rosji to historia niemal ciągłej ekspansji i kolonizacji, a Rosja jest ostatnim europejskim imperium, które oparło się wielkim wysiłkom dekolonizacyjnym.
Według dziennikarza śledczego, w trakcie i po upadku Związku Radzieckiego Stany Zjednoczone odmówiły obrony niedawno uzyskanej niepodległości wielu państw postsowieckich, powołując się na dziwne obawy przed upokorzeniem Moskwy. Zachód ciągle popełniał błędy, nie chcąc dostrzec oczywistości. Zachęcona tym Moskwa ponownie zaczęła zwracać utracone ziemie.
Teraz rosyjski rewanżyzm – wspomagany przez naszą bezczynność i szerszą ignorancję historii rosyjskiego imperializmu – ożywił możliwość konfliktu nuklearnego i sprowokował najgorszy kryzys bezpieczeństwa, jaki świat widział od dziesięcioleci. Kiedy Ukraina odwraca rosyjską próbę rekolonizacji jej, Zachód musi wspierać całkowitą wolność dla imperialnych poddanych Rosji.
Wniosek Caseya Michela jest jednoznaczny. Aby uniknąć ryzyka kolejnych wojen, Kreml musi stracić imperium, które wciąż utrzymuje. Projekt rosyjskiej dekolonizacji musi zostać ostatecznie zakończony. Elity polityczne Zachodu nie do końca jednak podzielają to stanowisko. Popełniają ten sam błąd, co na początku lat 90., kiedy wierzyli, że rozpad bloku komunistycznego bez upadku Imperium Rosyjskiego przyniesie stabilność i dobrobyt.
Dziś Rosję do pewnego stopnia ratują przed upadkiem i porażką refleksje zachodniego politycznego beaumonta. Jego sposób myślenia w pełni odzwierciedla zasadniczo błędne stanowisko jego poprzedników na przełomie lat 80-90 ubiegłego wieku. Zachód nadal uważa, że utrzymanie Rosji w obecnych granicach po upadku reżimu Putina jest gwarancją stabilności na świecie. Teraz obawiają się również upadku Moskwy na kilka krajów i możliwego niekontrolowanego rozprzestrzeniania broni jądrowej, ponieważ kiedyś obawiali się rozpadu ZSRR. Pielęgnują też różowe marzenia o nowej, demokratycznej Rosji, ale po Putinie. W rzeczywistości szanse na przekształcenie autorytarnej dyktatury z wielowiekowymi historycznymi tradycjami ekspansji i tyranii w model demokracji i rządów prawa są niewielkie. Ale prawdopodobieństwo, że nowy Putin dojdzie do władzy w przyszłości z pomysłami zemsty i zemsty, jest niezwykle wysokie. Świat powinien być zainteresowany rozpadem rosyjskiego imperium kolonialnego, jeśli nie chce być świadkiem nowej wojny w przyszłości.