We wrześniu 2008 roku miałem okazję przeprowadzić wywiad z ówczesnym wicepremierem Gruzji Giorgim Baramidze. Spotkaliśmy się z nim na forum ekonomicznym w Krynicy. W tym czasie właśnie zakończyła się gorąca faza wojny rosyjsko-gruzińskiej, która przyniosła śmierć, zniszczenie i utratę terytoriów na rzecz kraju kaukaskiego. Zachód zgodził się wtedy na haniebne „porozumienie Sarkozy-Miedwiediew”, które faktycznie rejestrowało realizację imperialnych ingerencji Rosji.
Najważniejszą rzeczą, której chciałem się dowiedzieć od pana Baramidze, były motywy działań Tbilisi w przeddzień ataku na Cchinwali, stolicę Osetii Południowej. W końcu było jasne, że Moskwa prowokowała Tbilisi do pierwszego rozpoczęcia działań wojennych, aby później Kreml mógł przedstawić się jako „wyzwoliciel” terytoriów Osetii Południowej, przeprowadzając „operację specjalną” o złej nazwie „Wymuszanie pokoju”.
Pan wicepremier uśmiechnął się cierpko. Stało się jasne, że nie po raz pierwszy słyszy to pytanie. „Myślisz, że mieliśmy inne wyjście? Jeśli tak, to bardzo się mylisz. Bo jak wyglądała sytuacja: Rosjanie i prorosyjscy bojownicy metodycznie ostrzeliwali artylerią gruzińskie osiedla z terytorium Osetii Południowej. Wytrzymaliśmy długo, zaprosiliśmy zachodnich obserwatorów do rejestrowania zbrodni. Przyszli na miejsce, tykali językami, powiedzieli ah-yay-yay, grożąc palcem w kierunku Rosjan. I to był koniec reakcji Zachodu. Kiedy ostrzał nasilił się, stał się nie do zniesienia, nie mieliśmy innego wyjścia, jak przeprowadzić operację wojskową” – wyjaśnił mi Giorgi Baramidze.
Taka jest taktyka Kremla i to jest korzyść zachodnich sił pokojowych.
W końcu my, Ukraińcy, mamy podobne doświadczenie – krymskie, które w pewnym stopniu jest lustrzanym odbiciem doświadczenia Osetii Południowej. Pod koniec lutego 2014 roku na najwyższym szczeblu politycznym podjęto decyzję o tolerowaniu i nieodpowiadaniu na prowokacje Rosjan. Jak to się skończyło? Okupacja i aneksja Krymu, mimo że dysponowaliśmy dość potężną siłą militarną na półwyspie.
Dlaczego pamiętasz już te wszystkie „starożytne historie”? Bo w artykułach europejskich polityków i ekspertów, w komentarzach zachodnich rozmówców na portalach społecznościowych musimy jeszcze natknąć się na następującą tezę: mówią, tak, jesteśmy za Ukrainą, w pełni ją popieramy w konfrontacji z rosyjską agresją, ale… Ale można było uniknąć tej strasznej wojny, tych zniszczeń, śmierci. Trzeba było tylko pójść na pewne ustępstwa („przestań strzelać”, „spotkaj się gdzieś pośrodku”).
Na przykład post na stronie Facebooka byłego współpracownika Romana Dubasevicha (nasza publikacja wielokrotnie o tym wspominała). Pochodzi ze Lwowa i od dawna przenosi się do Niemiec, obecnie pracuje jako profesor na Uniwersytecie w Greifswaldzie. W przeddzień inwazji na pełną skalę twierdził:
„Geopolityczna neutralność Ukrainy, specjalny status Donbasu, a nawet pseudowybory wydają się niezwykle bolesnymi, niemożliwymi krokami. Zwłaszcza na tle i tak już straszliwej ceny za wojnę w Donbasie i kibicowania cywilizowanej przyszłości Ukrainy. Jednocześnie: czy nie jest to najbardziej dalekowzroczna reakcja, biorąc pod uwagę straszliwą cenę, jaką już zapłaciła Ukraina? Najlepsza lekcja z tragicznych wydarzeń do tej pory? Czy umiejętność zaakceptowania złożonego kompromisu nie jest przejawem prawdziwej dojrzałości politycznej i europejskiej podmiotowości? I czy nie dałby przynajmniej szansy na uniknięcie powtarzającego się masowego rozlewu krwi, załamania gospodarczego i społecznego? Za tak upragnione zmniejszenie napięcia i powrót do niedoskonałego stanu normalnego, do pokojowych spraw? Dlaczego skromna szansa na długotrwałą, pokojową grę polityczną waży mniej niż gwarantowana katastrofa? I czy te kroki mogą tak radykalnie wpłynąć na rozwiązanie tych licznych zadań, które określą cywilizowaną ścieżkę rozwoju kraju, bez względu na to, jak to nazwać – europejską lub globalną? Czy heroiczny kod ukraińskiej kultury, jej męczeństwo (Kruty, Chołodny Jar, kryiwka…) dominuje nad ukraińską witalnością? Czy życie tysięcy, jeśli nie milionów Ukraińców i Rosjan jest warte tego geopolitycznego pokera?
Pięknie napisane, prawda? Nawet serce stara się poddać „złemu pokojowi” zamiast „dobrej wojnie”. Może naprawdę warto było pójść na ustępstwa wobec Kremla, by uniknąć tej straszliwej wojny? Jednak umysł mówi: absolutnie nie. Bo ustępstwa, jak się okazało, nie dałyby nic w zakresie nie tylko zachowania ukraińskiej suwerenności, ale nawet życia Ukraińców, istnienia narodu ukraińskiego, ukraińskiej kultury. Bo mamy już takie gorzkie doświadczenie.
Załóżmy na chwilę, że Ukraina, czyli jej kierownictwo, zgodziła się spełnić wszystkie żądania Kremla, które Dubasevich opisał w swoim poście. Jak wydarzenia potoczą się później? Odpowiedzi na to pytanie udzielił członek korespondent Królewskiego Instytutu Obrony i Bezpieczeństwa badania Aleksandra Danyluka. On, nawiasem mówiąc, jest współautorem tego słynnego Sprawozdanie Royal Institute of United Services w Londynie (RUSI), który szczegółowo analizuje pierwszą połowę wojny rosyjsko-ukraińskiej. W wywiadzie Radio NV W szczególności Danyliuk twierdzi, opierając się na zgodnej ocenie ukraińskiej społeczności wywiadowczej, że Rosjanie uciekli się do inwazji na pełną skalę, wbrew ich planom, które zidentyfikowali na początku. Wyjaśnił, na czym polega ta ocena konsensusu:
„Fakt, że Rosjanie, oczywiście, przygotowują się do inwazji wojskowej, ale zdając sobie sprawę z niezdolności wyłącznie ze względu na komponent wojskowy do wygrania tej inwazji, Rosjanie potrzebowali wewnętrznej destabilizacji Ukrainy, która znacznie osłabiłaby zdolność Sił Zbrojnych do wykonywania swoich zadań, a także ogólnie zdestabilizowała system administracji publicznej.
Jedna z wersji (miała wiele wskaźników, że [доводили], że ta wersja ma prawo istnieć) wskazywał, że cały scenariusz, począwszy od akumulacji wojsk rosyjskich na granicach Ukrainy na rok przed inwazją (faktycznie miał na celu stworzenie warunków wstępnych do destabilizacji), jest rosyjskim planem [який був спрямований на] zmuszając Zachód poprzez zmuszenie Ukrainy do zaakceptowania żądań, które Putin następnie postawił przed Ukrainą”.
Przypomnijmy, czego Putin żądał od Ukrainy. Po pierwsze, uznanie Krymu za rosyjski, realizacja przez Kijów (jego) politycznej części porozumień mińskich, bez wypełniania przez Rosję (swojej) części bezpieczeństwa. Publiczna odmowa ukraińskiego kierownictwa wstąpić do NATO, demilitaryzacja Ukrainy. I szereg mniej istotnych wymagań. Z punktu widzenia Moskwy miał to być „kompromis”.
Do czego ostatecznie doprowadziłoby wdrożenie tego planu ustępstw? Do całkowitej destabilizacji w Ukrainie, na którą liczył Kreml. Oto jak Ołeksandr Danyliuk opisał dalszy rozwój wydarzeń według ukraińskiej społeczności wywiadowczej:
„W rzeczywistości był to warunek destabilizacji. Wyraźnie rozumieli, że takie ustępstwa byłyby całkowicie nie do przyjęcia dla ukraińskiego społeczeństwa. Takie ustępstwa będą wyzwalaczem protestów – i to zupełnie naturalnych. Obliczenia dotyczyły kontroli refleksyjnej i niedopuszczalności jako takiej. Na tle tych protestów, które miały się odbyć, Rosjanie planowali radykalizację tych protestów przez swoich agentów i dodatkowych przedstawicieli służb specjalnych i sił specjalnych Federacji Rosyjskiej. Doprowadź ich do poziomu zbrojnej konfrontacji. I w ramach tych protestów również na fladze protestujących jest podjęcie środków nawet w celu fizycznego wyeliminowania najwyższego kierownictwa państwowego Ukrainy”.
Dlatego Ukraina, bez najwyższego kierownictwa państwowego, pogrążona w masowych protestach, stałaby się łatwym łupem dla rosyjskich imperialistów. A Zachód nie byłby w stanie tu pomóc. Ponieważ, po pierwsze, nie miałbym z kim się skontaktować. Po drugie, jest mało prawdopodobne, aby chciał wspierać niestabilny, zbuntowany kraj.
Często można było usłyszeć kpiny ze strony niektórych ekspertów kanapowych na temat Władimira Putina, że nie miał „planu B”, jeśli jego „operacja specjalna” nie poszłaby zgodnie z planem. I poszła „źle” właściwie od pierwszych godzin inwazji. Teraz stało się jasne, że ta inwazja na pełną skalę była „planem B”. Podczas gdy „Plan A” przewidywał również zajęcie Ukrainy, pozbawienie jej podmiotowości i faktyczną eliminację narodu ukraińskiego, ale w sposób znacznie prostszy, mniej kosztowny pod każdym względem dla Rosji. Chociaż, jak już wiemy z doświadczeń i innych terytoriów okupowanych, scenariusz ten jest bynajmniej nie mniej krwawy. Na szczęście ukraińskie kierownictwo nie skusiło pokojowego przynęty Kremla.