Słowa rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa o granicach okupowanych regionów najdokładniej podsumowują konsekwencje tzw. „specjalnej operacji wojskowej” rosyjskich sił okupacyjnych w Ukrainie. Poproszony przez dziennikarzy o dokładniejsze nakreślenie, które ukraińskie terytoria Rosja uważa teraz za swoje, odpowiedział dosłownie: „Będziemy nadal konsultować się z ludźmi mieszkającymi w tych regionach. Nie mam teraz nic więcej do dodania”. Oznacza to, że nikt w rosyjskim kierownictwie nie wyobraża sobie dokładnie, jak te granice mijają.
W tym kontekście możemy przypomnieć „hasło” Władimira Putina: „Granice Rosji nigdzie się nie kończą”. Co można interpretować jako fakt, że w ogóle nie ma granic. Ale granice, jak wiadomo, są jednym z najważniejszych atrybutów państwa. Nie ma granic – nie ma państwa.
Kiedy więc państwo nie wie, gdzie przebiega jego granica, w większości kończy się to dla niego fatalnie. Przypomnij sobie przynajmniej Adolfa Hitlera z jego Drang nach Osten, który ostatecznie został zmuszony do otrucia się w swoim bunkrze. Albo Napoleon Bonaparte ze swoimi planami imperium bez granic, który samotnie zginął na wygnaniu na wyspie Świętej Heleny.
Tymczasem Kreml zmaga się z granicami swoich imperialnych ambicji, granice w walkach wyznaczają Siły Zbrojne Ukrainy. Ich udana ofensywa trwa w Donbasie i Chersoniu, niszcząc rewanżystowskie plany Putina i jego stada. Z kolei rosyjskim żołnierzom nie udaje się ustabilizować frontu, więc zostawiając sprzęt i amunicję, uciekają. I jakoś ich nie obchodzi, że zgodnie z nowymi rosyjskimi ustawami, które Putin podpisał, Trybunał Konstytucyjny Federacji Rosyjskiej zatwierdził, a Duma Państwowa ratyfikowała, są to rzekomo „terytoria rosyjskie”.
Rosyjskie wojska są wyczerpane i zdemoralizowane. Cierpią z powodu głodu pocisków i fizycznego, ponieważ ukraińska lufa i artyleria rakietowa odcięły im szlaki zaopatrzeniowe. A zapowiedziana przez Putina mobilizacja nie zmieniła sytuacji na lepsze.
Rosyjskie niepowodzenia militarne na rzekomo „anektowanych terytoriach” to coś więcej niż tylko wstyd dla Kremla. Pokazują, że słynna niezwyciężoność rosyjskiej armii, w którą wielu na Zachodzie nadal wierzyło, pomimo wszystkich dowodów na to, że jest inaczej, była iluzją, bańką mydlaną, która pękła nieszczęśliwie.
W przestrzeni informacyjnej Rosji panuje szalona panika. Nacjonalistyczni blogerzy krzyczą o zdradzie w najwyższym kierownictwie wojskowo-politycznym. Czołowi propagandyści Kremla zdali sobie sprawę, że stare podręczniki zamieniły się w makulaturę. Każda, która przychodzi mu na myśl, jest kompletną różnorodnością tez.
W otoczeniu Putina istnieje bestialskie uwikłanie, każde oskarżające się nawzajem. Szczególnie wymowne w tym kontekście były oskarżenia rosyjskiego dowództwa wojskowego przez założyciela grupy najemników PMC „Wagnera” Jewgienija Prigożyna i czeczeńskiego władcę Ramzana Kadyrowa.
Sam Putin wyglądał bardzo organicznie na scenie wraz z aktorem Ivanem Okhlobystinem, który miał bzika na punkcie nadużywania substancji. Kiedy wspólnie wzywają Rosjan do „świętej wojny”, wygląda to śmiesznie, ale jednocześnie przerażająco, biorąc pod uwagę wciąż istniejący potencjał nuklearny Rosji.
I rzeczywiście, w reakcji na szantaż nuklearny Kremla, słowa byłego dyrektora CIA, emerytowanego generała armii amerykańskiej Davida Petraeusa, zostały usłyszane w bardzo odpowiednim czasie. Podczas wywiadu na kanale telewizyjnym Aktualności ABC jego moderator zapytał o prawdopodobną odpowiedź Waszyngtonu na użycie przez Rosję broni jądrowej. Na co generał odpowiedział: „Siły NATO dowodzone przez Stany Zjednoczone odpowiedzą na eskalację nuklearną, o której otwarcie mówią wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Dmitrij Miedwiediew i przewodniczący Czeczenii Ramzan Kadyrow i o której wielokrotnie wspominał sam Putin. Zniszczymy wszystkie siły konwencjonalne, które możemy zobaczyć i zidentyfikować na polu bitwy w Ukrainie i Krymie, a także wszystkie rosyjskie statki na Morzu Czarnym.
Kreml miał nadzieję, że swoimi „aneksjami”, po których następuje szantaż nuklearny i mobilizacja, uda się śmiertelnie przestraszyć Ukrainę i Zachód. Jak widać, ten plan całkowicie się nie powiódł. Zachód ostrzegł przed konsekwencjami ataku nuklearnego. Ukraińscy żołnierze, całkowicie lekceważąc granice „aneksji”, prowadzą udaną operację ofensywną, okupując ich terytoria.
Putin, po tych wszystkich nagłych ruchach, stał się całkowicie niezwyciężony. W końcu zamienia siebie i swój kraj w światowego pariasa. Nawet dla byłych sojuszników Chin i Indii szef Kremla stał się toksyczny.