Czy wojna Rosji z Ukrainą była nieunikniona? Tak i nie. Jeśli spojrzymy w stosunkowo niedawną przeszłość, można argumentować, że tak zwani globalni gracze w pewnym momencie mieli wiele okazji, aby zapobiec tak fatalnemu rozwojowi wydarzeń. Wszystko zależało od ich aktywności skierowanej we właściwym kierunku do konwencjonalnego punktu bifurkacji. Jeśli chodzi o mnie, takim punktem był rok 2012, rok tak zwanego „drugiego przyjścia” Władimira Putina. Postaram się wyjaśnić, dlaczego tak było.
Tak więc w 2008 roku Rosja zaatakowała Gruzję, okupowaną część gruzińskiego terytorium. Wielu wtedy ostrzegało, że Ukraina będzie następna. W końcu tak się stało, ale w tym momencie idea inwazji w Ukrainę, moim zdaniem, jeszcze nie skrystalizowała się na Kremlu.
„Chcecie, żebyśmy rozpoczęli wojnę z Ukrainą o Krym. To kompletny nonsens” – zawył rosyjski prezydent na jednej z ówczesnych konferencji prasowych.
Znamienne jest, że prezydentem (lub jak żartobliwie nazywano go „prezydentem zitz”) w tym czasie był Dmitrij Miedwiediew. Putin mógłby formalnie obwiniać go za agresję, a jeśli już, to okazać się biały i puszysty. Przypomnijmy sobie, jak jako premier nadal flirtował z Zachodem. I nawet z niektórymi ukraińskimi władzami, przynajmniej z tą samą Julią Tymoszenko.
A także z Polską. Przypomnijmy, jak Putin przyjechał do Gdańska w 2009 roku w rocznicę wybuchu II wojny światowej, złożył wieńce na grobach żołnierzy polskich i radzieckich. Co więcej, stał się pierwszym przywódcą Kremla, który odwiedził Katyń w kwietniu 2010 roku. Tak, to wtedy wydarzyła się wielka tragedia dla Polski: w Smoleńsku rozbił się prezydencki samolot pasażerski, podczas którego nalotu byli prezydent Lech Kaczyński i prawie sto innych osobistości rządowych najwyższego szczebla. I nawet ten incydent Putin zdołał obrócić na swoją korzyść, wyrażając kondolencje, puszczając łzę, obiecując pomoc w śledztwie.
Tymczasem amerykański prezydent Barack Obama nawiązywał dobre stosunki z Kremlem. Wysłał do Moskwy swoją sekretarz stanu Hillary Clinton, która przyniosła Rosjanom symboliczny przycisk, który miał oznaczać reset. Jak na ironię, Amerykanie popełnili błąd i zamiast „przeładować” napisali na przycisku „przeładuj”, co, jak już wiemy, było znacznie bardziej prawdziwe.
Kanclerz Niemiec Angela Merkel uściskała Putina i razem uruchomili Nord Stream. Ówczesny prezydent Francji Nicolas Sarkozy i premier Włoch Silvio Berlusconi ogłosili się lojalnymi przyjaciółmi Putina. Przyszli do niego w „Klubie Valdai”, pozwolili się zepsuć impresją, ucztami, polowaniami.
Taka wspólna miłość do światowych przywódców zainspirowała Putina do myślenia, że on, jak mówią, już złapał Boga za brodę. Więc może zrobić wszystko.
Pozwólcie, że przypomnę wam wydarzenia z drugiej połowy 2011 roku. Dmitrij Miedwiediew (wówczas jeszcze prezydent) zapowiedział, że nie zamierza ubiegać się o drugą kadencję. I że Putin wraca na swoje „prawowite” miejsce. Rozgniewało to wielu liberalnie myślących Rosjan, którzy z jakiegoś powodu łączyli z Miedwiediewem nadzieje na dalszą demokratyzację i modernizację Rosji. Kto jeszcze nosił różowe okulary, natychmiast je upuścił.
Oburzenie przerodziło się w masowe protesty. Dziś te wiele tysięcy akcji jesieni 2011 roku na placu Bolotnaya lub na Alei Sacharowa wydaje się być czymś w rodzaju innego życia. W ostatnich latach nawet coś takiego nie zdarzyło się w Rosji.
Putin był przerażony, zdał sobie sprawę, że jeśli rozwój społeczny pójdzie w tym kierunku „Majdanu”, jego władza będzie poważnie zagrożona. Zdecydował więc stanowczo, że dla jego politycznego przetrwania konieczne jest zaprzestanie gry w demokrację i zaostrzenia orzechów. Siły bezpieczeństwa otrzymały rozkaz traktowania demonstrantów tak brutalnie, jak to tylko możliwe. A sami protestujący zaczęli być skazywani na bezprecedensowe kary więzienia za minimalną winę, na przykład za dotknięcie tarczy sił specjalnych.
Ponieważ ograniczenie procesów demokratycznych w Rosji nieuchronnie wywołało negatywną reakcję na Zachodzie, Kreml postanowił stopniowo ograniczać flirtowanie ze światem demokratycznym. Słodki uśmiech zaczął być zastępowany grymasem zastraszania.
Wtedy po raz pierwszy na szczeblu oficjalnym wydano oświadczenie o aneksji Krymu jako celu politycznym. Jednak to nie Putin jeszcze to wyraził, ale szef sztabu wyborczego Putina, dyrektor Stanislav Govorukhin. Nazywa „przekazanie Krymu w 1954 roku, a następnie jego obecny pobyt w Ukrainie żywą historyczną niesprawiedliwością wobec Rosji i narodu rosyjskiego”. Witaj Elon Musk.
Putin osobiście w tym czasie (koniec 2011 roku – początek 2012 roku) nie mówi jeszcze wprost o zamiarze zajęcia półwyspu. Nie rozumie jednak ani nie obala Govoruchina, który z kolei stawia tezę o Krymie w oficjalnej broszurze kampanii „101 pytań do szefa shtabu”.
Tak więc przez kolejne dwa lata rosyjski przywódca będzie udawał, że nie ma zamiaru wpływać na Krym. Jeszcze trzy miesiące przed aneksją, w grudniu 2013 r., podczas kolejnej „Bezpośredniej linii z ludem”, odpowiadając na pytanie z sali o potrzebę „ochrony sootetstvennikova na Krymie”, zapewnił również, że „nie mamy zamiaru machać szablą, wprowadzając wojska”. Obiecał rozwiązać to wszystko na poziomie dyplomatycznym. Chociaż w rzeczywistości decyzja o okupacji i aneksji została podjęta od dawna.
Rosja miała wybór: stać się sojusznikiem Zachodu lub wasalem Chin. Putin dokonał wyboru, popełniając katastrofalny błąd. Zamiast stać się mniejszymi Chinami, Rosja szybko staje się wielkim Iranem: państwem terrorystycznym z głowicami nuklearnymi” – powiedział były polski minister spraw zagranicznych Rodosław Sikorski w artykule w publikacji. Krytyka polityczna.
Skoro taką antyzachodnią ścieżkę rozwoju już wybrano, można by się spodziewać, że ataku w Ukrainę nie da się uniknąć. Co więcej, nie ograniczy się do częściowej okupacji Krymu i Donbasu.
Przypomnijmy artykuł Vladislava Surkova, byłego doradcy Putina i byłego premiera Rosji
pod nazwą „Dokąd poszedł chaos? Stabilność rozpakowywania„, opublikowana w czasopiśmie „Current Comments” w listopadzie 2021 r.? W przededniu inwazji w Ukrainę na dużą skalę lojalny wasal Putina wyjaśnia, dlaczego rosyjska agresja zewnętrzna jest nieunikniona. „Entropia społeczna jest bardzo toksyczna. Praca z nią w domu nie jest zalecana. Trzeba go zabrać gdzieś daleko. Wywóz w celu zbycia obcego terytorium. Przez wieki państwo rosyjskie, ze swoim surowym i siedzącym wnętrzem politycznym, było zachowane wyłącznie z powodu jego nieustannego pragnienia poza własnymi granicami. Dla Rosji ciągła ekspansja nie jest tylko jedną z idei, ale prawdziwą egzystencją naszej historycznej egzystencji” – powiedział.
Oznacza to, że Rosja, która ma ogromne zasoby i rozległe terytoria, nie chce kierować całego tego wielkiego potencjału na rzecz rozwoju społecznego. Oczywiście w interesie rosyjskiego społeczeństwa byłoby wejście na ścieżkę zbliżenia z Zachodem, demokratyzacji i modernizacji. Taki scenariusz nie był jednak w żaden sposób zgodny z politycznym paradygmatem Putina zmierzającym do bezwarunkowego utrzymania władzy. Dlatego tyrania wydawała mu się o wiele bardziej atrakcyjna niż postęp cywilny, dla którego naturalny wybór władzy.