„90-minutowa rozmowa telefoniczna z #Путіним: Rosja musi wycofać swoje wojska z #України i uznać swoją suwerenność i integralność terytorialną. W przeciwnym razie nie można sobie wyobrazić dyplomatycznego rozwiązania” – taka wiadomość pojawiła się wieczorem we wtorek, 13 września, na oficjalnej stronie w Świergot Kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Pojawił się kilka minut po samej rozmowie wspomnianej w tweecie. Rozmowy są dość znaczące, których treść i ton wyraźnie charakteryzują nową sytuację geopolityczną. Sytuację tworzy przede wszystkim błyskotliwa ofensywa Sił Zbrojnych Ukrainy w obwodzie charkowskim.
W poprzednim artykule nasza publikacja mówiła już o tym, jak Charków Ofenzyva radykalnie wpłynął na sytuację polityczną na samej Ukrainie, w Rosji i w świecie zachodnim. Przejawem tych zmian może być rozmowa telefoniczna, w której kanclerz Niemiec faktycznie postawiła ultimatum szefowi Kremla. Z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że Scholz rozmawiał z Putinem nie tylko we własnym imieniu, ale także w imieniu wszystkich zachodnich sojuszników, co przewidywało wstępną koordynację stanowisk. Oznacza to, że w rzeczywistości w telefonie rosyjski prezydent usłyszał ultimatum Zachodu.
Olaf Scholz nie rozmawiał z Władimirem Putinem od maja. Oczywiście wciąż nie było o czym rozmawiać. Teraz, po sukcesie ukraińskiej armii, oczywiście pojawił się temat do rozmowy. I to nie tylko gadanie, ale żądanie, a nawet w formie ultimatum. Czego więc dokładnie domagał się Olaf Scholz?
Jak Zgłoszone Rzecznik niemieckiego rządu Steffen Hebestreit, kanclerz Niemiec wezwał rosyjskiego przywódcę do jak najszybszego osiągnięcia dyplomatycznego porozumienia w wojnie z Ukrainą, wskazując na powagę sytuacji na froncie i konsekwencje rosyjskiej inwazji. Na to niemiecki premier stwierdził potrzebę zawieszenia broni, całkowitego (!) wycofania wojsk rosyjskich z terytorium Ukrainy, a także poszanowania jej integralności terytorialnej i suwerenności.
„Kanclerz federalny zaakcentował, że dalsze kroki Rosji w kierunku aneksji (Ukrainy – red.) nie pozostaną bez odpowiedzi i nie zostaną uznane w żadnych okolicznościach” – napisał Hebeschreit w oświadczeniu.
Ponadto Scholz zwrócił uwagę Putina na potrzebę zapewnienia bezpieczeństwa w zaporoskiej elektrowni jądrowej. Poinstruował również stronę rosyjską, aby traktowała schwytanych bojowników „zgodnie z wymogami międzynarodowego prawa humanitarnego, w szczególności konwencji genewskich, oraz aby zapewnić nieograniczony dostęp Międzynarodowemu Komitetowi Czerwonego Krzyża”.
Co więc Putin na to odpowiedział? Uciekał się do swojej zwykłej taktyki: powiesić własną winę po stronie ukraińskiej. Oczywiście rosyjski przywódca był bardzo zaniepokojony i dlatego nie myślał zbyt wiele o wiarygodności swoich oskarżeń. Absolutnie nie powstrzymywał się w swoich kłamstwach.
Tak powiedział Putin, zgodnie z oficjalnym raportem Kremla z rozmowy telefonicznej. „Władimir Putin w szczególności skupił uwagę kanclerz na rażących naruszeniach międzynarodowego prawa humanitarnego przez stronę ukraińską, ciągłym ostrzale miast Donbasu, w wyniku czego giną cywile i celowo niszczą infrastrukturę cywilną. Prezydent Rosji szczegółowo mówił o środkach mających na celu zapewnienie fizycznej ochrony ZNPP, które są podejmowane w koordynacji z MAEA, która przechodzi ciągłe ataki rakietowe z Ukrainy, co stwarza realne ryzyko katastrofy na dużą skalę” – czytamy na stronie internetowej Kremla. A to, jak wszyscy wiedzą, jest całkowicie nieprawdziwe. Nie tylko nie odpowiada: w rzeczywistości wszystko jest dokładnie odwrotne.
Zakładam, że przede wszystkim śmiałem się (a może oburzałem) wypowiedź niemieckiej kanclerz o dostawach surowców energetycznych. „Opisując sytuację w europejskim sektorze energetycznym, Putin podkreślił, że Rosja jest i pozostaje wiarygodnym dostawcą surowców energetycznych, wywiązującym się ze wszystkich zobowiązań umownych” – czytamy w komunikacie Kremla.
Oczywiste jest, że już startujący Putin nie zgodziłby się na warunki ultimatum. Ale nie ma wielu wyjść. Polityk Scholz w żadnym wypadku nie jest skłonny do awanturniczych wypowiedzi, nigdy nie wygłosiłby oświadczeń, a tym bardziej ultimatum, gdyby nie był całkowicie przekonany o ich aktualności.
W tym kontekście warto wspomnieć o nowych informacjach dotyczących wydarzeń w przededniu inwazji Rosji w Ukrainę na pełną skalę w lutym br. Został opublikowany w środę, 14 lutego, przez agencję informacyjną Reuters z wezwaniem do trzech ich źródeł bliskich kręgom rządowym Rosji. Mowa o porozumieniach, które przedstawicielom ukraińskiego kierownictwa udało się osiągnąć w negocjacjach z zastępcą szefa administracji prezydenta Rosji Dmitrijem Kozakiem. Przypomnimy, to jego Putin upoważnił do nadzorowania, że tak powiem, ukraińskiego kierunku.
Tak więc, zgodnie z raportem Reuters, Kozakowowi faktycznie udało się zawrzeć z Kijowem tymczasowe porozumienie, które w pełni zaspokoiłoby wcześniejsze żądania Kremla. Przede wszystkim chodziło o odmowę przystąpienia Ukrainy do NATO. Według źródeł Kozak zapewnił Putina, że jego zdaniem osiągnięte porozumienie powinno pozbawić Rosję konieczności przeprowadzenia inwazji w Ukrainę na dużą skalę. Kozak zalecił więc, aby jego szef zaakceptował umowę.
Przed inwazją Putin wielokrotnie powtarzał, że NATO i jego infrastruktura wojskowa zbliżają się do granic Rosji, przyjmując nowych członków z Europy Wschodniej, a Sojusz przygotowuje się teraz do włączenia Ukrainy w swoją orbitę. Zdaniem szefa Kremla stanowi to „egzystencjalne zagrożenie” dla Rosji.
Dlatego, według Kozaka, taka groźba została usunięta dyplomatycznie. Jednak Putin, gdy przedstawiono mu porozumienie z Kozakiem, dał jasno do zrozumienia, że ustępstwa, które zostały uzgodnione, już mu nie odpowiadają. Szukał już znacznie więcej, w tym aneksji ukraińskich terytoriów. Tak więc umowa została rozwiązana.
Sytuacja ta bardzo przypomina negocjacje przed słynną bitwą pod Poitiers – jednym z czołowych epizodów 100-letniej wojny między Anglią a Francją. Następnie Francja i jej sojusznicy zebrali wielotysięczną armię dowodzoną przez Jana II Dobrego. Był ponad trzy razy większy niż angielski korpus interwencyjny dowodzony przez księcia Edwarda (nazywany Czarnym Księciem ze względu na kolor jego zbroi). Francuzi kilkakrotnie wysyłali parlamentarzystów do Brytyjczyków z żądaniem poddania się. Brytyjczycy, zdając sobie sprawę ze swojej pozornie beznadziejnej sytuacji, w zasadzie zgodzili się. Potem bezczelni Francuzi raz za razem wysuwali ostrzejsze żądania. W końcu Czarny Książę nie mógł tego znieść i oświadczył, że będzie walczył, nawet jeśli umrze, ale nie będzie już szedł na ustępstwa. Jak zakończyła się bitwa, wiadomo: całkowita klęska Francuzów i pojmanie Jana II Dobrego.