Nie jest tajemnicą, że Rosjanie aktywnie wymyślają i wykorzystują różne mity. W szczególności o sobie. Przede wszystkim jest to opowieść o „ludach braterskich”, z którymi wojna jest „znormalizowana” do poziomu „sporu rodzinnego”. To także mit o misji specjalnej, który zdaje się umieszczać Rosję w kontekście cywilizacji zachodniej, ale jednocześnie kontrastuje ją z „rozkładającym się/liberalnym Zachodem”.
Jest to coś, z czym żyjemy od lat i nauczyliśmy się albo przeoczyć, albo automatycznie odfiltrować jako obsesyjne tło. Zamiast tego mniej uwagi poświęcamy mitom, które towarzyszą rosyjskiej polityce w odległych krajach – w Azji, Afryce i Ameryce Południowej. I wszystko jest tam o wiele bardziej skomplikowane, niż byśmy chcieli.
Prezydent Francji Emmanuel Macron niedawno z powodzeniem i, co ważne, zwięźle wyjaśnił afrykańskim dziennikarzom swój stosunek do Rosji. Który, jego zdaniem, prowadzi klasyczną wojnę kolonialną przeciwko Ukrainie i jest ostatnim klasycznym imperium kolonialnym z przeszłości. Takie słowa są przykładem poprawnej polityki informacyjnej, gdy rozmawiają z rozmówcą jasnymi słowami i terminami.
Ale zwyczajowo naśmiewamy się z francuskiego prezydenta przez długie rozmowy telefoniczne z Putinem, więc jego tezy jakoś przeszły przez uszy Ukraińców. Ale na próżno, ponieważ „odwieczna walka z Moskowitami” nie jest czymś, co interesuje Afrykę. Afryka, jeśli o to chodzi, w ogóle nie jest zainteresowana wojnami w Europie. Ale kolonializm, wyzysk miejscowej ludności, drapieżna eksploatacja zasobów naturalnych nie mogą nie niepokoić Afrykanów. Jak również Ukraińcy. Mówienie o zbożu i bezpieczeństwie żywnościowym jest poprawne, ale nie tylko chleb. Przecież Ukraińcy walczą o wolność, a nie o zboże.
Jednak Afryka to wciąż „połowa kłopotów”. Prawdziwa niespodzianka przyszła z miejsca, w którym się nie spodziewali, czyli jak zawsze. Ameryka Łacińska, skąd pochodzi papież Franciszek, gdzie silne wpływy Kościoła katolickiego okazały się w większości „prorosyjskie”.
Można płakać z powodu czyjejś głupoty, cynizmu, rosyjskich kłamstw i masowej propagandy, ale to nie zmieni faktu, że Ukraina w Ameryce Południowej w większości nie jest wspierana. I nie chodzi o to, że Rosjanie inwestują w informacje, ale na Ukrainie nie istnieją. Problemy są głębsze i warto byłoby o nich porozmawiać i uświadomić sobie je w pierwszej kolejności. Konieczne jest przeanalizowanie mitów, przeanalizowanie ich wpływu, wymyślenie kontrargumentów.
Ameryka Łacińska to katolicyzm, chłodny stosunek do Stanów Zjednoczonych, popularność lewicowej ideologii. Są to obiektywne okoliczności spowodowane przez gospodarkę. Zamiast tego Rosja dla mieszkańców Ameryki Południowej jest tradycyjnym chrześcijaństwem, choć nieco innym. To jest dziedziczka ZSRR z całą „przyjaźnią narodów”, walką z „hegemonią USA”, „pomocą przyjaznym narodom” i tak dalej. To mit i to działa.
Wiemy, jaka to prawda. Ale nie zrobiliśmy wystarczająco dużo, aby podzielić się tą wiedzą ze światem. Bo gdyby tak było, to w Ameryce Łacińskiej byliby świadomi, że współczesne rosyjskie prawosławie ma taki sam związek z chrześcijaństwem, jak dziennikarze Medwedczuka mają do czynienia z wolnością słowa. Że ZSRR nie był „socjalistycznym rajem”, a Putinowska Rosja zbudowała system wyzysku na poziomie, przed którym bledną nawet stare karykatury „kapitalistów-wyzyskiwaczy”.
W Ameryce Łacińskiej nie wiedzą, że najprostszym sposobem rekrutacji rosyjskich żołnierzy jest kredyt hipoteczny, pożyczka i długi. Coś, czego nie można sobie wyobrazić „w socjalizmie”.
Ukraińcy lubią pamiętać, ile pomników Tarasa Szewczenki wznosi się na świecie. Ale czy świat wie, że Szewczenko jest nie tylko „narodowym prorokiem”, ale także społecznym? Czym jest ten człowiek odkupiony z niewoli? Że Imperium Rosyjskie traktowało ukraińskich aborygenów nie lepiej niż Hiszpanów aborygenów współczesnego Peru?
Czy wiedzą w Ameryce Łacińskiej, że ukraińscy katolicy (w szczególności miliony katolików wschodnich) cierpią z powodu agresji Moskwy? Moskwa, która podniosła własny, specyficzny model sztandaru prawosławia. Czy to nie jest powód do rozmowy? Czy nie jest to argument za solidarnością z Ukrainą?
Ukraina mogłaby stać się „bliższa” mieszkańcom Ameryki Łacińskiej, gdyby mówiono o niej jako o kraju, którego zasoby naturalne, ziemie, lasy od lat nazywane są kolonialistami.
Krótko mówiąc, jeśli mówimy o socjalizmie i antykolonializmie, to zdecydowanie bardziej chodzi o Ukrainę niż o Rosję. Można by też mówić o katolicyzmie, ale teraz wygląda na to, że dobrze się poddał w walce z marksizmem.
Ale nie o wielowiekowej walce narodu ukraińskiego z Rosjanami. Po prostu dlatego, że nikt nie jest nim zainteresowany ani w Afryce, ani w Ameryce Łacińskiej. Nie mówi nieznajomym no-cho-go.