W lutym 1994 roku miałem szczęśliwą okazję jako członek delegacji „Bractwa Studenckiego” odwiedzić belgijskie Leuven. To wspaniały kampus uniwersytecki w pobliżu Brukseli. Zostaliśmy tam zaproszeni przez działaczy organizacji studenckiej Katolickiego Uniwersytetu w Leuven. Wśród zorganizowanych dla nas wydarzeń znalazł się panel dyskusyjny, w którym byliśmy głównymi dyskutantami, a pytania zadawali nam zarówno studenci i nauczyciele uczelni, jak i goście, którzy uczestniczyli w tym wydarzeniu.
Warto zauważyć, że wtedy światowe zainteresowanie Ukrainą ponownie wzrosło. Było to spowodowane naszą bronią nuklearną, którą zgodziliśmy się oddać dobrowolnie i faktycznie głupio. W tym czasie niesławne memorandum budapeszteńskie nie zostało jeszcze podpisane. Ale jeszcze bardziej haniebne porozumienia z Massandrą stały się już faktem, a oprócz całkowicie niesprawiedliwego podziału Floty Czarnomorskiej, istniała również klauzula o „usuwaniu głowic nuklearnych strategicznych sił jądrowych stacjonujących w Ukrainie”. W tym czasie odbyło się kilka rund ukraińsko-amerykańskich rozmów, podczas których Leonid Krawczuk już fundamentalnie obiecał White Clintonowi, że Ukraina rezygnuje zarówno z broni jądrowej, jak i statusu nuklearnego.
Te przesłania w świecie zachodnim zostały przyjęte z wielkim podziwem. I to jest zrozumiałe: jakieś mętne nowe państwo, podatne na nacjonalizm (ponieważ pragnienie suwerenności narodowej jest niczym więcej niż jedną z form nacjonalizmu), odrzuca taki czynnik globalnego zagrożenia jak broń atomowa. Co więcej, zarówno ze strategicznych, jak i taktycznych, a także dodatkowo – z bombowców zdolnych do przenoszenia takiej broni.
Tak więc podczas wspomnianej dyskusji panelowej zadano nam „retoryczne” pytanie: czy pociesza nas decyzja naszego rządu o rezygnacji z broni atomowej? Jak wielkie było zaskoczenie sali, kiedy zareagowaliśmy negatywnie. Jako najstarszy przedstawiciel delegacji próbowałem wytłumaczyć Belgom, że, jak mówią, generalnie nadal jesteśmy przeciwni broni jądrowej, w tym w naszych niewinnych rękach, ale… Tracimy jednak dość potężny środek odstraszający na tle agresywnych zamiarów Rosji, która właśnie odebrała nam większość Floty Czarnomorskiej, bazy w Sewastopolu. Jeden z najpopularniejszych rosyjskich polityków, Władimir Żyrinowski, grozi Ukrainie wojną, chce, aby Rosja zajęła większość naszego kraju i zostawiła coś swoim zachodnim sąsiadom. Czy pamiętasz jego słynne: „A lwów jesteśmy atdadim palyakam!”?
„Żyrinowski? Haha, Ale kim on jest? Jaki jest jej wpływ na politykę Kremla? To puste miejsce, nikt go w ogóle nie słucha” – sprzeciwili mi belgijscy dyskutanci. Sytuacja w Rosji, ich zdaniem, była całkowicie kontrolowana przez prezydenta Borysa Jelcyna , demokratę, choć niedoskonałego, nie bez dziwactw i złych nawyków. Ale jednak – jego własna osoba.
W tym kontekście, jak nie przypomnieć sobie słów Gerharda Schroedera. Kiedy jako kanclerz Niemiec po raz pierwszy spotkał się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, nazwał go „krystalicznie czystym demokratą”. To ja do tego, że kiedy zachodni politycy nazywają kogoś w Rosji demokratą, należy to traktować z pewną dozą sceptycyzmu. Nawet dość duży udział.
Tak więc w lutym 1994 roku prawie nikt na Zachodzie nie postrzegał Rosji jako zagrożenia. Euforia spokoju, która rozpoczęła się wraz z upadkiem muru berlińskiego, jeszcze nie minęła. Oczywiście istniały pewne podejrzenia, że wojny w Naddniestrzu, Abchazji, Osetii Południowej itp. były prowadzone na rozkaz Kremla za pośrednictwem różnych „pełnomocników”. Ale ze względu na powszechną dobrą ideę pokoju na całym świecie, na takie bibeloty można patrzeć palcami. Nawet do strzelania do rosyjskiego parlamentu czołgami jesienią 1993 roku i do zmiany konstytucji Federacji Rosyjskiej ze znacznym zwiększeniem uprawnień prezydenta.
Tak więc Jelcyn zawiódł lub nie miał czasu, aby skorzystać z tego przyzwolenia Zachodu. Nie chciał? Jest to wątpliwe, ponieważ jesienią 1994 r. rozpętał pierwszą wojnę czeczeńską, aby zapobiec wybuchowi młodej republiki.
Ale Putin zdołał w pełni wykorzystać wszystkie te bonusy. Co więcej, dodano do nich kolejny, a nawet szybki wzrost cen ropy i gazu.
I nie tylko Schroeder, który stał się lojalnym poplecznikiem Kremla, uważał Putina za „krystalicznie czystego demokratę”. Taką opinię podzielała większość przywódców czołowych krajów świata. Albo szczerze wierzyłem, albo autohipnoza takiej opinii. Rzeczywiście, z takim poglądem na rosyjskie władze zachodni politycy żyli wygodniej.
Podczas wyborów prezydenckich w 2000 roku, w wyniku których Putin stał się pełnoprawnym panem Rosji (i pozostaje nim od 22 lat), był nawet uważany za pewną „prozachodnią alternatywę” dla wstecznego byłego premiera Jewgienija Primakowa. Dlatego Zachód faktycznie dał Putinowi swego rodzaju carte blanche na realizację swojej wizji reorganizacji Rosji.
Bruksela i Waszyngton były przekonane, że Rosję można kontrolować, związanie go z samym sobą ekonomicznie. W tym celu wdrożono niewidziane dotąd megaprojekty współpracy. Obejmuje to Nord Stream, uruchomienie fabryk do produkcji zachodnich samochodów w Rosji, a nawet współpracę w dziedzinie przemysłu obronnego. Rosja została zaproszona do klubu najbardziej rozwiniętych i wpływowych państw, więc G7 zamienił się w G8.
I przez długi czas wydawało się światu, że ten schemat działa. Zachodni politycy uparcie ignorowali takie ataki kremlowskie, jak przemówienie Putina w Monachium w 2007 roku. Postrzegali to tylko jako psotę rosyjskiego przywódcy, za którym nie ma poważnych intencji.
Ponadto, aby nie opuszczać strefy komfortu, zachodni politycy zareagowali wyjątkowo bezzębnie na naloty dywanowe w Czeczenii, rosyjską inwazję w Gruzji i ograniczenie swobód demokratycznych w samej Rosji. Zachodni „pipl” z łatwością „chwycił” tezę Putina o „kontrolowanej demokracji”. Kreml natomiast przejął pod ścisłą kontrolą praktycznie wszystkie mniej lub bardziej wpływowe media w kraju, wstrzymał działalność wpływowych organizacji publicznych i zneutralizował partie opozycyjne. Jednocześnie rosła współpraca gospodarcza Rosji z Zachodem. Pragmatyczni politycy świata zachodniego cieszyli się nawet z wzmocnienia autorytaryzmu w Rosji, ponieważ sytuacja ta przyczyniła się tylko do więzi gospodarczych, które zapewniały coraz większe zyski zarówno Rosji, jak i kontrahentom.
Zachód głupio przegapił moment, w którym w okresie narastania więzi gospodarczych jego zależność od Rosji stała się zagrożeniem dla bezpieczeństwa. Nawet teraz, w kontekście wojny na pełną skalę w Ukrainie, wprowadzenia siedmiu pakietów antyrosyjskich sankcji, Kreml nie tylko nie czuje się zagrożony, ale szydzi z Rosji. Jak widać w szczególności na przykładzie turbiny dla Nord Stream, którą Moskwa zmusiła Berlin do zabrania do Kanady. I czego Moskwa nie chce zaakceptować, chociaż Berlin prosi o to, ale „prosi bez szacunku”.
Tym samym sankcje nałożone po 24 lutego są z pewnością bolesne dla Rosji, choć nie na tyle dotkliwe, by zmusić ją do natychmiastowego padnięcia na kolana. Z czasem wykonają swoją pracę, kończąc rosyjską gospodarkę, jeśli oczywiście na Zachodzie nadal będzie istniał konsensus, aby zachować te kary i je wzmocnić, a nie osłabić.
Ryzyko utraty konsensusu istnieje i jest dość wysokie. Przede wszystkim dlatego, że nie wszyscy zachodni politycy byli tak zdeterminowani do walki jak np. Boris Johnson. Albo Mario Draghi. Ale ten, ten drugi – już „krzywe kaczki”. Czy Putin nie próbował wytrącić ich z klatki? Jeśli chodzi o Draghiego, to nie jest to nawet wersja, to udowodniony fakt. Kreml naciskał na „przyjazne” włoskie partie, takie jak Ruch 5 Gwiazd i Liga, aby zniszczyły koalicję rządową. Jestem niemal przekonany, że sprawa dymisji Johnsona nie obyła się bez „ręki Kremla”. Na przykład rosyjscy agenci mogą wyrzucić kompromitujący materiał, który wykopali, aby skompromitować brytyjskiego premiera. Mam nadzieję, że z czasem dowiemy się o tym, bo dowiedzieliśmy się o wpływie Kremla na referendum w sprawie Brexit.
Dlatego Kijów musi być bardzo czujny i zapobiegać negatywnemu rozwojowi wydarzeń w świecie zachodnim, od których militarnego i finansowego wsparcia nie zależy ani w niewielkim stopniu, ani w mniejszym stopniu – istnienie państwa ukraińskiego. Nasi dyplomaci muszą intensywnie współpracować z europejskimi i amerykańskimi partnerami, aby uniemożliwić agentom Kremla danie jakiejkolwiek szansy.