Jednoznacznym pozytywem tegorocznego Dnia Dziennikarza jest brak gratulacji dla piosenki Gordona o „duszy lucysty… jesteś dziennikarzem”. Wojna wciąż odcina taki bałagan.
Ale dźganie nożem wokół obywatelstwa Nevzorova i próby Ovsyannikovej przedostania się na Ukrainę nie pozwalają nam zapomnieć, dlaczego „kochamy” krajowe dziennikarstwo.
I nie chodzi tu o „wtórność”, „rusinizm” czy inne „gospodarstwo”, które kiedyś nazwał wybitny ukraiński publicysta Dmitrij Doncow. Bez względu na to, jak bardzo zaprzeczamy oczywistości, faktem pozostaje, że Rosjanie na Ukrainie czują się komfortowo. Jest prośba o ich pracę, w przeciwnym razie Ganapolsky, Piontkovsky, Illarionov i inni towarzysze nie byliby nadawani we wszystkich kanałach telewizyjnych. I nawet walka z „dobrymi Rosjanami”, takimi jak Katz czy Nevzorov, potwierdza smutną prawdę o wspólnej przestrzeni informacyjnej.
I to będzie trwało tak długo, jak długo będą wygodne, a my jesteśmy zainteresowani. Na razie nasze „ostateczne pożegnanie” będzie polegało na korespondencyjnych rozmowach z nimi. Ponieważ nie ma alternatywy. O ile, oczywiście, nie rozważymy całodobowego telethonu wczorajszych wiadomości jako alternatywy.
Weźmy świeży przykład. Niedawno Petro Poroszenko opuścił Ukrainę. Wszyscy o tym pisali, a potem jakoś to ustąpiło. Cóż, spotkałem się z Donaldem Tuskiem, rozmawiałem, robiłem zdjęcia.
Tak więc, jako obywatel, nie ma dla mnie znaczenia, kim jest Katz – ma swoje własne sprawy, własne państwo i własną publiczność. Tak, a Nevzorova nie wyglądam tak często. Ale jako obywatel Ukrainy byłoby dla mnie interesujące przeczytać o Donaldzie Tusku, z którym spotkał się Petro Poroszenko. O sytuacji politycznej w Polsce, o Platformie i PiS, o konsekwencjach katastrofy smoleńskiej, o zachowaniu Kaczyńskiego i Tuska po niej, o wpływie Niemiec na polską politykę, o Merkel i Putinie w tym kontekście. Jeśli Zełenski spotyka się z Morawieckim i Dudą, a Poroszenko z Tuskiem, to może to coś znaczy?
Tego mi brakuje w ukraińskiej przestrzeni informacyjnej, a nie kolejnych „wyjść do czystej wody” kolejnego rosyjskiego miernika dziennikarstwa.
Oczywiście nie jest to problem czysto dziennikarski czy medialny, taka dobroć jest wszędzie pełna. Na przykład nasze kościoły również długo i pewnie ogłaszały „ostateczne pożegnanie” z „rosyjskim środkiem”. Są też bardzo zaskoczeni, dlaczego na Zachodzie wciąż jesteśmy postrzegani jako jego część. Może dlatego, że na pierwszy rzut oka nie jest tak łatwo go odróżnić?
8 lipca we Lwowie rzymscy katolicy, jak zawsze cicho i niepostrzeżenie, będą obchodzić dzień Jana z Dukli. Nawet otwierając Wikipedię, można zrozumieć, jak „gruby” jest ten pretekst i jak można go wykorzystać w naszej sytuacji. Patron Lwowa, pierwszy święty katolicki, pochowany we Lwowie, patron Polski, Litwy i Rosji, patron wojska i szlachty – oto jest to, co jest potrzebne. Jest jednak jeden niuans – „bronił” Lwowa przed armią Bohdana Chmielnickiego, w skład której wchodzili Tatarzy i Moskale. Dlatego tak, wybór nie jest łatwy, ale nadszedł czas, aby coś zdecydować.
Albo nie decydować się i nadal zastanawiać się, na co patrzymy jako na dziwną odnogę „rosyjskiego świata”. „Kijów ochrzcił Moskwę” – ok. Co dalej? Dobrze jest dyskutować o chrzcie Moskwy z rosyjskimi liberałami.
P. S. A jeśli chodzi o Nevzorova i innych, musimy zdecydować, jakie są nasze priorytety. Czy chcemy dźgnąć rosyjskie społeczeństwo, czy chronić naszych publicystycznych analityków przed konkurencją ze strony Rosjan? I wszystko układa się na swoim miejscu.