Moja babcia została zgwałcona przez kilku radzieckich żołnierzy w wieku 14 lat. Inna, dowiedziawszy się, że idę pracować w Rosji, chodziła do kościoła codziennie o 6 rano i modliła się, aby „rosyjskie żmije” nie skrzywdziły jej najstarszego wnuka. A jednak w ciągu 10 lat pracy nad artykułami o naszym wschodnim sąsiedzie starałem się zrozumieć Rosjan i pokazać polskim czytelnikom rosyjskie uczucia, fobie i obsesje, a także ich święte rzeczy i różnicę w naszych punktach widzenia. Moją intencją nie było oświecanie nikogo rosyjskimi argumentami na rzecz aneksji Krymu, przedstawianie narracji o tym, że Rosjanie są zabijani w Donbasie, historycznych kłamstw Putina itp. – o tym nie dyskutowano – ale rosyjskość była bliska mojemu sercu. Zawsze czułem się bardziej wykształcony przez literaturę rosyjską niż polską, przedkładając ironicznie ponurą powagę rosyjskich myśli i filmów nad łatwą dobrą naturę Polaków. Międzykontynentalne, holistyczne spojrzenie Rosjan na świat wydawało mi się atrakcyjniejsze niż ograniczona polska zachodniocentryczność.
Nigdy nie narzekałam na brak pracy, bo stereotypy o Rosjanach są mocno zakorzenione w polskiej świadomości, współczesna rosyjska sztuka i popkultura są z oczywistych względów zupełnie nieznane Polakom, a zmiany społeczne takie jak emancypacja rosyjskich kobiet, westernizacja mieszkańców dużych miast, działalność ciekawych organizacji pozarządowych i wielu mediów pozarządowych pozostają w Polsce niemal niewidoczne.
Mógłbym kontynuować, ale to bez sensu, ponieważ 24 lutego 2022 roku Władimir Putin przekreślił dekady mojej pracy. I nie tylko moje. W Polsce jest co najmniej kilka osób, które piszą o Rosji nie z punktu widzenia azjatyckiego stepu, ale o Rosjanach jako dzieciach Czyngis-chana. Przestało to jednak mieć znaczenie, bo rosyjski prezydent przekierował wszystko, co wypracowaliśmy, na tory statystycznego polskiego postrzegania: że jest to kraj, z którego nic nie wychodzi poza przemocą, gwałtem i agresją. Że Rosja powinna się bać i prewencyjnie bić Rosjanina w głowę młotkiem, w przeciwnym razie „rosyjskie wnuki” przyjdą do ciebie i zabiorą twój kraj, depcząc i rabując wszystko na swojej drodze.
A co ludzie tacy jak ja mają teraz do powiedzenia? Co w tym złego? Niestety na wiele lat straciliśmy do tego mandat. Jak również ich własne przekonania.
Banalność Milosa
Adam Michnik niemal całe życie mówił, że jest antysowieckim rusofilem. Przez prawie całe moje życie czułem straszną niechęć do tego terminu, ponieważ mógłbym również nazwać siebie „antyputinowskim rusofilem”. Ale co to znaczy, jeśli Władimir Putin nie upadł na głowy Rosjan jako deus ex machinai czy jest to produkt tego narodu i społeczeństwa? Do pewnego stopnia uosabia ich i jest projekcją ich aspiracji, lęków i charakteru. W końcu Rosjanie lubią jego szelki i siłę. Lubią jego cyniczne, brutalne poczucie humoru i uliczne rozmowy w sytuacjach, w których zabrania tego etykieta polityczna. Podoba im się jego brawura i gotowość do podejmowania ryzyka w stosunkach międzynarodowych. Podoba im się, że jest strasznie dumny z Rosji i, jak mówi rosyjska ulica, „nie jest dumny ze swojej ojczyzny i rodaków, w przeciwieństwie do krajowych liberałów z lat 1990.”
Dlatego wierzyłem, że kiedy lubię Rosję i Rosjan, jak mogę być antyputinowskim rusofilem, jeśli Wołodia jest przez nich wykuwana? Czy powinienem, jak większość polskiej inteligencji” – zadałem sobie pytanie – kochać tylko rosyjskich profesorów i artystów, którzy myślą, tak jak ja, którzy stanowią tylko fragment społeczeństwa? Czy ja, jak wielu Polaków, patrzyłbym z góry na tak zwanego biednego Rosjanina: taksówkarza, sprzedawczynię ze sklepu mięsnego, pijaka i „babcię” ze wsi, która patrzy na Putina jak na ikonę?
„Nie, kurva, nie” – odpowiedział sobie.
Nikt nie wymaga od polskich ekspertów i dziennikarzy, którzy pracują z Afganistanem, Chinami czy Turcją – w końcu także niezbyt miłych krajów – chęci demokratyzacji tych krajów i westernizacji ich społeczeństw, a nawet zmiany tam reżimu, czy w końcu przyjaźnienia się tylko z demokratycznymi pisarzami, patrzenia z góry na bezbronną, często archaiczną ludność. Dlatego upierałem się, że nie mogę oddzielić Putina od Rosjan i kochać go lub nie, ponieważ on sam jest projekcją i przedstawicielem interesów Rosjan.
Czesław Miłosz przyznał kiedyś, że popadł w typowo polską banał: lubi Rosjan, ale nie lubi rosyjskich władz. Chciałem za wszelką cenę uniknąć banalności Milosa. Ale po 24 lutego stało się to niemożliwe. Każdy przyzwoity człowiek, który zajmuje się Rosją, nie ma innego wyjścia, jak porzucić neutralną, zoologiczną obserwację zwierzęcia Putina i wpaść w banalność Milosa. Cóż, gdybym miał całą tę trafy, w środku mojego życia stałem się antyputinowskim rusofilem i zacząłem szczerze nie lubię rosyjskich władz. Adamie Michniku, nie przepraszaj za nic!
Ale potem pojawił się drugi problem. W szczytowym momencie wojny banalność Milosa przestała być banalnością, ponieważ sympatia do Rosjan, których wciąż kochałem, przestała być oczywista. Nie mamy jeszcze wiarygodnych danych na temat stosunku rosyjskiego społeczeństwa do wojny, ponieważ trudno uznać za takie badania opinii publicznej przeprowadzone przez państwowy instytut Wszechrosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego, które pokazują, że ponad 70% Rosjan popiera „rosyjską operację wojskową”. Ale już coś wiemy. Niezależny projekt badawczy „Czy chcesz rosyjskich wojen?” donosi – na podstawie wywiadów telefonicznych z respondentami i badania sieci społecznościowych – że 59% dorosłych Rosjan popiera agresję swojego kraju na Ukrainę.
W związku z tym nawet osoba taka jak ja, która zna szeroką rosyjską duszę – jej ciemność, głębię i blask – która doświadczyła wielu rozmów z Rosjanami przy wódce, w pociągach i na wycieczkach, w parkach i na demonstracjach, w pubach i podczas wywiadów, wciąż zadaje sobie jedno pytanie. Jak to się stało, że w 2022 roku, dzięki powszechnemu dostępowi do Internetu, Rosjanie w większości mogą wspierać strzelanie do czołgów do ludzi, z którymi żyli przez kilkaset lat w jednym państwie i wśród których żyją miliony ich krewnych? Nie mówiąc już o nazywaniu Ukraińców braterskim narodem, bo to brzmi jak okrucieństwo. W takich momentach wielu ludziom, w tym mnie, prawdopodobnie trudno jest wznieść się nawet do poziomu „banalności” Milosa. Pomimo powtarzania wewnętrznych mantr, takich jak „nie można winić całego narodu” lub „nie można wrzucić wszystkich Rosjan do jednego worka”.
Nawet jeśli odzyskam równowagę, poczuję się jak anegdota o człowieku, który został niesprawiedliwie oskarżony o kradzież – przedmiot został znaleziony, ale osad pozostał. Przez długi, długi czas nie pozbędę się mojej niechęci do Rosjan, chociaż za wszelką cenę uniknę nienawiści nieodłącznie związanej z obiema moimi babciami. Królestwo jest dla nich niebiańskie.
Kokaina nie uratuje Cię przed depresją
Nawet nie tracąc sympatii, a może raczej sentymentu do Rosjan, żaden przyzwoity człowiek nie może traktować ich lepiej niż rodzic, który z miłości do dziecka uzależnionego od narkotyków wyrzuca go z domu i wysyła na rehabilitację. Niestety, sankcje demokratycznych krajów świata mają i są zobowiązane uderzyć w każdego Rosjanina, nawet takiego, który nie jest niczemu winny. Po pierwsze, aby zabrać Rosjanom imperialną kokainę, którą wąchają co kilka lat. Po aneksji Krymu ciągnęli go tak bardzo, że spuchły im nosy. Wąchają imperialny narkotyk nawet nie po to, aby się dobrze bawić, ale po to, aby nie musieli trzeźwo rozglądać się i zadawać pytań o siebie. I w końcu muszą to zrobić bez chemii, która płynie w ich krwi. W przeciwnym razie wpadają w pętlę z pracy Kukona i Julii Mikuli:
Lubisz akty miłości z odrobiną agresji
Kokaina nie pomaga ci w depresji
Zasypiamy, popijam pigułę Pepsi
Obiecuję, że nowy dzień będzie lepszy.
(„Kochasz akty miłości z odrobiną agresji
Kokaina nie uratuje Cię przed depresją
Zasypiam, połykam pigułkę Pepsi.
Obiecuję, że nowy dzień będzie lepszy”).
Po drugie, chodzi o zniszczenie strefy wygodnej obojętności Rosjan, która zawsze pozwalała im powiedzieć: „Tutaj stoimy, zwykli ludzie, i stoi potężny rząd, na który nie mamy wpływu. To ona podejmuje decyzje za nas”. Nigdy nie podzielałem opinii, że mózgi Rosjan są myte przez propagandę. Nigdy. W ZSRR najlepsze anegdoty o pierwszych sekretarzach, w tym Stalinie, zostały wymyślone i opowiedziane przez zwykłych Rosjan w kolejce po papier toaletowy. Doskonale rozumieli, w jakim kraju żyją i co się wokół nich dzieje, po prostu nie chcieli iść na rehabilitację. Ci ludzie na Zachodzie uwierzyli, że Rosjanie nic nie rozumieją i że władze są w stanie zmiażdżyć ich każdym nonsensem. A Rosjanie po prostu grali razem! Zero odpowiedzialności i czyste niebiańskie życie, bo Putin jest winny wszystkiemu.
Podczas gdy Zachód wierzył, że Rosjanie wierzą w putinizmy, duginizmy, eurazjatyzmy i konserwatyzmy, rozdzierali brzuchy ze śmiechu, ponieważ nie narodziła się jeszcze osoba zdolna do nawrócenia ich na jakąś ideologię. Zdrowy rozsądek i obojętność Rosjan zapłodniły ich przeciwko wszelkim rodzajom izmów. Ich układ odpornościowy jest tak samo skutecznie broniony przed liberalizmem, jak i przed putinizmem, a wcześniej przed stalinizmem, komunizmem, caratem i każdym innym głupotą. Putin, Chruszczow i inni mogą czytać sobie raporty w obfitości, ogłaszać odwilże i pierestrojkę lub, odwrotnie, dokręcać orzechy, kolektywizować, wprowadzać pięcioletnie plany i są na własnych umysłach.
Pisarz Wiktor Jerofiejew nazwał to „poh-zm”, co oznacza, że władze o czymś mówią, ale mnie to nie obchodzi. Ale patologicznym przeciwieństwem „poh-zmu” jest mniej lub bardziej oczywista bezsilność wobec władz. Również tenctual, w naramiennikach. Władze bombardują ukraińskie miasta, a Rosjanie nie dbają o to pod każdym względem, bo mimo to, jak twierdzą, nie mogą nic zrobić. Sankcje, które uderzą w każdego Rosjanina, powinny wyprowadzić ich z wygodnego stanu liścia napędzanego wiatrem, udowadniając im, że są odpowiedzialni za swojego przywódcę, który jest wierzchołkiem rosyjskiej góry lodowej. Dla dobra Europy i samej Rosji sankcje powinny położyć kres zasadzie „to nie my, potem nasza władza”, która jest starożytną filozofią Rosjan, ich wolnością i wolnością od. Ich malowana niewinność polega na tym, że Putin lub pierwszy sekretarz biorą na siebie wszystkie zbrodnie, nonsensy i grzechy, za które Rosjanie pozwalają mu robić, co chce, w tym istnieć w kokonie władzy tak długo, jak chce. Zamiast „inwazja na Ukrainę, i przepraszam..”, Rosjanin powinien powiedzieć „inwazja na Ukrainę jest bardzo x-yov”. Cóż, Putin, oczywiście, „x-lo”.
Martwe dusze
Podobnie jak wspomniany Jerofiejew, wierzyłem i wierzyłem, że pierwsza dekada rządów Putina przyniosła Rosjanom wolność prywatności. W wywiadzie udzielonym mi w styczniu 2015 roku pisarz powiedział: „Wyjaśniłem Zachodowi, że Putin zdobył poparcie Rosjan, ponieważ po raz pierwszy w historii Rosji powiedział: władza to ja, a za płotem rób, co chcesz. Teraz władze próbują ograniczyć wolność prywatności (taka próba jest na przykład ofensywą Cerkwi prawosławnej), ale nikt jej zasadniczo nie narusza. Co więcej, został podniesiony na fladze protestów. Kiedy człowiek jest wolny za płotem, chce być wolny i obok swojego domu, a następnie na swojej ulicy, w swoim mieście. W ten sposób uruchomiono mechanizm tego, co we frankistowskiej Hiszpanii nazywano „sąsiednią demokracją”.
Ja, Kuba B., myślałem, że jak tylko Putin pozwoli na wdrożenie rosyjskiej wersji polskiego powiedzenia wolnoć Tomku w swoim domku („Tomek, bądź wolny we własnym domu”), Rosjanie, przeżywszy stalinowski totalitaryzm i kilkadziesiąt lat komunistycznej dyktatury, w końcu będą oddychać swobodnie. Nawet przy ograniczeniach demokracji, oligarchów w więzieniach, czekistowskiej dumie i propagandzie antygejowskiej – w końcu na przykład w Korei Południowej demokracja i kapitalizm zostały zbudowane przez wojsko znacznie brutalniej – ale bez wojen, rewolucji i gwałtownych przemian politycznych. Zostawią więc za sobą swoją okrutną historię, znajdą pokój i względny dobrobyt, a zatem za 30-40 lat rozwiną się we własnym euro-rosyjskim, ale pokojowym kierunku. Odrzucą imperialne fetysze i bigoterię, miłość do pasów naramiennych i sianie strachu siłą militarną. W końcu nie muszą od razu zgadzać się na rolę wykastrowanej Kanady; ich potencjał nuklearny będzie wystarczającym argumentem do twardej gry we własnym interesie. (Do tej opinii, nawiasem mówiąc, popychała mnie głupota i zbrodnie Zachodu: inwazja na Irak, ustanowienie niepodległości Kosowa i poparcie dla „arabskiej wiosny”. Demokratyczny pocisk, który spada na iracki szpital, zabija tyle samo, co autorytarny, który uderzył w szpital w Charkowie. a Rosjanie mieli rację co do Bliskiego Wschodu, zachodnie interwencje doprowadziły tylko do chaosu i śmierci.)
Ale przeliczyłem się.
W drugiej dekadzie wydarzyło się coś, czego się nie spodziewałem. Nadszedł Krym i wojna w Donbasie, a wraz z nimi potężna machina propagandowa, która snuła ponure scenariusze rosyjskiej historii. Przede wszystkim militaryzacja, mobilizacja telewizyjna i gotowość do walki z wrogiem, broniącym zewsząd ojczyzny. A potem popełniłem kolejny błąd. Jeszcze większy. Wiedziałem, że to coraz bardziej patologizuje kraj i społeczeństwo, ale postrzegałem to jako „prostą” kontynuację legitymizacji i podnoszenie oceny poparcia dla władzy autorytarnej. Nie wierzyłem, że jakikolwiek inny przywódca – Nawalny, Iwanow, Miedwiediew, ktokolwiek inny – broniłby w inny sposób interesów narodowych państwa cierpiącego na ból fantomowy. Jak się okazało, nie czytałem dobrze Putina, nie doceniałem stopnia jego determinacji, która zmusza go do popełniania jakichkolwiek zbrodni w imię ponadnarodowych celów i zadań historycznych, które najwyraźniej sobie wyznaczył.
W moich najgorszych koszmarach nie śniło mi się inwazja na Ukrainę na pełną skalę, bombardowanie ukraińskich miast, zniszczenie Kijowa i Charkowa, zabijanie cywilów i polowanie na ukraińskiego prezydenta, którego Rosjanie mogli chcieć zabić na Majdanie. Ale nie marzyłem o dyktaturze wojskowej, która jest teraz ustanowiona w Rosji. To, co widzę teraz i co będzie się tylko nasilać, wydaje mi się przerażającą dystopią podobną do „Dnia Oprichnika”: militaryzacja codziennego życia, blokowanie Na Facebooku, Świergot i wszystkie niezależne media, cynkowe trumny powracające do Rosji tysiącami, masowe represje, które powodują odpływ Rosjan, jak po rewolucji bolszewickiej, wreszcie izolacja kraju od świata zachodniego.
Zawsze byłem blisko niemieckiego podejścia do Rosji, co oznacza, że z Moskwą trzeba rozmawiać i prowadzić z nią interesy, aby związać ją ze sobą gospodarczo i zrównać bojowe odruchy państwa nuklearnego z kompleksem weimarskim. Z datą 24 lutego obróciłem się o 180 stopni. Uważam, że Władimir Putin i Rosja powinni zostać pokonani wszelkimi możliwymi środkami na rzecz Ukrainy, Europy i samej Rosji. A Rosja musi zasługiwać na więzi gospodarcze z Europą, uprzednio przechodząc bolesną psychoterapię i wiwisekcję rosyjskiej duszy, która ją wyleczy. W przeciwnym razie niech moja Rosja i moi Rosjanie zostaną nieodwołalnie zmiażdżeni przez ich własny ciężar. Dla Rosji imperialna kokaina właśnie się skończyła, jak w piosence Gogola grupy Leningrad.
I martwe dusze na naszej pustyni.
To jest ostatni krzyk rosyjskiej duszy!
Nie pamiętam więcej grzechów. Ja, kurva, żałuję ich wszystkich.
Tłumaczenie z języka polskiego
Tekst ukazał się w ramach projektu współpracy pomiędzy nami a polskim magazynem Nowa Europa Wschodnia.
Poprzednie artykuły projektu: Ukraina – UE: gorący finisz negocjacji, Ukraina – ucieczka od wyboru, Partnerstwo Wschodnie po rewolucjach arabskich, W krzywym lustrze, Pogardzany, Łukaszenka idzie na wojnę z Putinem, Między Moskwą a Kijowem, Kiełbasa to kiełbasa, Mój Lwów, Putin na galerach, Półwysep strachu, Ukraina wymyślona na Wschodzie, Nowe stare odkrycie, I powinno być tak pięknie, Noworoczny prezent dla Rosji, Czy rozmawiać o historii, impasie w Mińsku
Oryginalny tytuł artykułu: „W najgorszych koszmarach nie przyśniła mi się inwazja na Ukrainę”. Spowiedź rusofila