23 maja w Genewie miało miejsce dość znaczące wydarzenie: Borys Bondariew, rosyjski dyplomata i doradca stałej misji Rosji przy ONZ w Genewie, podał się do dymisji z powodu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W tym samym czasie nie tylko głośno zatrzasnął drzwi, ale także bardziej niż ostro skrytykował rosyjskie kierownictwo i swoje rodzime Ministerstwo Spraw Zagranicznych, zwłaszcza swojego szefa Siergieja Ławrowa.
Na szczególną uwagę zasługuje pożegnalne oświadczenie opublikowane przez Bondareva. W szczególności rosyjski dyplomata twierdzi, że „nigdy nie wstydził się swojego kraju tak bardzo, jak 24 lutego”. „Agresywna wojna Putina przeciwko Ukrainie, a w rzeczywistości przeciwko całemu światu zachodniemu, jest nie tylko zbrodnią przeciwko narodowi ukraińskiemu, ale także, prawdopodobnie, najpoważniejszą zbrodnią przeciwko narodowi Rosji, która pogrubioną czcionką Z przekreśliła wszelkie nadzieje na stopniowy rozwój udanego demokratycznego społeczeństwa w naszym kraju” – powiedział Bondariew.
Według jego słów, organizatorzy wojny z Ukrainą, na czele z Władimirem Putinem, „chcą tylko jednego – pozostać u władzy na zawsze, żyć w pompatycznych pałacach zbudowanych z bez smaku, pływać na jachtach, w tonażu i kosztach porównywalnych z całą rosyjską marynarką wojenną, cieszących się nieograniczoną władzą i całkowitą bezkarnością”.
Według słów dyplomaty, w ciągu ostatnich 20 lat w „pracach MSZ (Rosji – red.) poziom kłamstw i nieprofesjonalizmu stale rósł”. „W ostatnich latach stało się to po prostu katastrofalne. Zamiast bezstronnych informacji o tym, co się dzieje, bezstronnej analizy i trzeźwego prognozowania, są propagandowe frazesy, takie jak sowieckie gazety z lat 30. Zbudowano system, który oszukuje sam siebie. Minister Ławrow jest dobrą ilustracją degradacji tego systemu. Przez 18 lat z zawodowego i wykształconego intelektualisty, którego wielu pracowników resortu chciało podziwiać, stał się człowiekiem, który nieustannie nadaje sprzeczne ze sobą wypowiedzi i grozi światu (czyli Rosji też) bronią jądrową!” – powiedział Bondariew.
I rzeczywiście, warte jest przynajmniej cyniczne oświadczenie Ławrowa w Stambule dziennikarzom z całego świata w 16 dniu inwazji na pełną skalę, że Rosja nie zaatakowała Ukrainy. Można też przypomnieć sobie, jak były rosyjski przedstawiciel przy ONZ, Witalij Czurkin, w 2014 roku żarliwie zaprzeczył, że „zielone ludziki” były rosyjskimi żołnierzami. Kłamał na temat zestrzelenia malezyjskiego samolotu pasażerskiego MH17, bombardowania celów cywilnych w Syrii przez rosyjskie samoloty. Nie mniej kłamliwy był obecny przedstawiciel Federacji Rosyjskiej przy ONZ, Wasilij Nebenzia. Warto wspomnieć o jego wypowiedziach na temat zbrodni wojennych Rosjan w Bucze. Nebenzia zapewniła, że podczas pobytu rosyjskiego personelu wojskowego na ulicach miasta nie było żadnych ciał cywilnych. A w przeddzień inwazji z pasją zapewniał, że Rosja nie ma najmniejszych agresywnych intencji.
Ale wróćmy do naszego bohatera Bondarewa. Oczywiste jest, że po głośnym oświadczeniu rosyjskiego dyplomaty dziennikarze z całego świata rzucili się do niego z prośbą o wywiad. Tutaj, w szczególności, w komentarzu do brytyjskiej gazety Telegraf Bondariew powiedział, że nie jest jedynym rosyjskim dyplomatą, który zdecydował się poddać zwolnieniu po rozpoczęciu wojny. Kilku jego znajomych, zapewnił, zrezygnowało z pracy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych bez hałasu i rozgłosu. Według jego słów, nawet ci, którzy trzymają się wojowniczej retoryki w przestrzeni publicznej, przyznają w prywatnych rozmowach, że są wstrząśnięci brutalną wojną na Ukrainie i faktem, że praca MSZ polega na wymyślaniu wymówek dla oczywistych zbrodni wojennych.
Rzeczywiście, wielu myślących ludzi ucieka teraz z Rosji. Rachunek rosyjskich emigrantów tylko w ciągu ostatnich trzech miesięcy idzie już do setek tysięcy. Aktorzy, pisarze, artyści, programiści itp. Nawet przedstawiciel Putina ds. zrównoważonego rozwoju w organizacjach międzynarodowych, Anatolij Czubajs – człowiek, który zawsze dogadywał się z każdym rządem i wiedział, jak znaleźć dla siebie ciepłe miejsce – postanowił odejść z Rosji.
Ale czy warto wierzyć w szczerość powyższych wypowiedzi Borysa Bondariwa? Ledwo. 41-letni absolwent Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych pracuje w dziedzinie dyplomacji od 2002 roku. Przez 20 lat swojej kariery udało mu się przetrwać wojnę w Gruzji, operację syryjską, okupację Krymu i inwazję na Donbas. Do tej pory z jakiegoś powodu nie miał duszy sumienia, nie było chęci porzucenia tej haniebnej okupacji mającej na celu usprawiedliwienie zbrodni Moskwy na arenie międzynarodowej, krytykę zarówno Kremla, jak i jego departamentu.
Dlatego w „incydencie Bondarewa” bardziej odpowiednie jest mówienie nie tyle o przyzwoitości i sumieniu, co o trzeźwej kalkulacji. Jak przecież w przypadku Anatolija Czubajsa i wielu innych rosyjskich zbiegłych celebrytów. Bez rezygnacji, kontynuowania pracy w rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Bondariew faktycznie pozostałby zamieszany w zbrodnie przeciwko ludzkości popełnione przez państwo rosyjskie na Ukrainie.yini. Przypadek szefa dyplomacji III Rzeszy Joachima von Ribbentropa, haniebny koniec jego kariery i drogi życiowej służą jako żywy przykład i przekonujące ostrzeżenie.
Nie trzeba być jakimś superanalitykiem, aby zrozumieć, że w Rosji nie ma szans, bo jest taka sytuacja, kiedy praktycznie cały cywilizowany świat się temu sprzeciwia. Fakt ten został stwierdzony nawet w eterze kremlowsko-propagandowego programu telewizyjnego „60 minut”, którego gospodarzem jest Olga Skabeeva. Były pułkownik armii radzieckiej, a obecnie ekspert wojskowy Michaił Chodarionok, który był obecny w programie, mówił tęsknie o pesymistycznych perspektywach Rosji: „Najważniejszą wadą naszej sytuacji wojskowej i politycznej jest to, że jesteśmy w całkowitej samotności geopolitycznej. I praktycznie przeciwko nam, bez względu na to, jak bardzo chcemy się przyznać, całemu światu”.
Ostatnio brytyjska gazeta Ekonomista opublikował artykuł politologa Andrieja Kortunova, w którym autor nakreślił trzy prawdopodobne scenariusze zakończenia wojny na Ukrainie. Pierwszym z nich jest decydujące zwycięstwo Ukrainy. Drugim jest podpisanie niedoskonałego, ale wzajemnie akceptowalnego kompromisu politycznego. Trzeci scenariusz zakłada, że nie dojdzie do porozumienia w sprawie Ukrainy i „konflikt będzie trwał, płynnie przechodząc od jednej rundy eskalacji do kruchego rozejmu i z powrotem”.
Oczywiste jest, że tylko pierwsza opcja jest korzystna dla Ukrainy z tej triady. Jest to o wiele bardziej atrakcyjne dla kolektywnego Zachodu, zwłaszcza dla Stanów Zjednoczonych. „Triumf Ukrainy pozwoliłby oswoić i „udomowić” Rosję. A spokojniejsza Rosja z kolei pozwoliłaby Zachodowi poradzić sobie z Chinami z większą łatwością, co pozostałoby jedyną poważną przeszkodą w ustanowieniu liberalnej hegemonii i długo oczekiwanego „końca historii”, wyjaśnia politolog.
Mamy nadzieję, że prędzej czy później (najlepiej jak najwcześniej) Zachód zda sobie z tego sprawę i zrobi wszystko, aby zrealizować pierwszy scenariusz. Przyjęcie ustawy o lendliz i o 40 mld dolarów pomocy dla Ukrainy w Stanach Zjednoczonych, stworzenie w Ramstein de facto antyputinowskiej koalicji państw, wprowadzenie pięciu pakietów sankcji wobec Rosji i przygotowanie szóstego, zdecydowanego poparcia społeczeństw zachodnich dla walki Ukraińców z agresorem – wszystko to nie może nie wzbudzać optymizmu i wiary w ostateczne zwycięstwo.