Przetrwaliśmy więc tę epokową datę – 9 maja – w warunkach wojny rosyjsko-ukraińskiej na pełną skalę. O niej (randce) przez długi czas toczyły się gorące rozmowy, apokaliptyczne przepowiednie. Eksperci i nie-eksperci przewidzieli oficjalne wypowiedzenie wojny Ukrainie przez Władimira Putina, rozpoczęcie całkowitej mobilizacji ludności rosyjskiej. Najbardziej pesymistyczni „prorocy” na ogół mówili o użyciu przez Rosję broni jądrowej.
Nic z tego, jak już wiemy, nie wydarzyło się 9 maja. Osobiście byłbym bardzo zaskoczony, gdyby któraś z tych przepowiedni się spełniła. Nawet pomimo absolutnej nieprzewidywalności, nielogiczności, nieprzemyślalności ostatnich decyzji Putina, pozostają dla niego pewne nienaruszalne, „święte” kanony, których wciąż nie ośmiela się przekroczyć.
Co mam na myśli? Dzień zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami od dawna jest filarem całego obecnego paradygmatu ideologicznego putinowskiej Rosji. Nie sposób sobie wyobrazić, aby jego obchody zostały przełożone w stylu europejskim na ósmy dzień lub przemianowane na „Dzień Pamięci i Pojednania”. Dla rosyjskiej ideologii państwowej egzystencjalnie ważne jest, aby 9 maja obchodzono dzień zwycięstwa rosyjskiej broni.
Teraz wyobraźmy sobie przez chwilę, że datę 9 maja przerywa inne, bardziej istotne, a więc bardziej istotne wydarzenie – wypowiedzenie agresywnej wojny pokojowo nastawionemu państwu sąsiedniemu (choć kremlowska propaganda uparcie nazywa to walką z „ukrofaszyzmem”). Potem cały poprzedni tak starannie pielęgnowany propagandowy fundament tej daty leci kotem pod ogonem.
Co więcej, tym razem rosyjskie przywództwo zostało uwikłane w beznadziejną a priori przygodę, z której kraj będzie musiał wyjść pokonany, zhańbiony, a nawet przeklęty przez cały cywilizowany świat.
Parada mirshavenka na Placu Czerwonym dała już Rosjanom powód do myślenia, martwienia się, że coś idzie nie tak, ponieważ jest śpiewana z telewizji przez słowiki, skabeyevs i kisilevs. Jeszcze większym powodem do niepokoju był niepewny wygląd samego naczelnego dowódcy, jego dziwne zachowanie i mimika twarzy, tekst przemówienia, który można było postrzegać raczej jako próbę usprawiedliwienia się za rozpętanie wojny.
Wszystkie te znaki zostały natychmiast zauważone przez zachodnich ekspertów i polityków. Amerykański prezydent Joe Biden nawet żałował tego szefa Kremla. „Putin jest bardzo roztropną osobą, a problemem, który mnie teraz niepokoi, jest to, że rosyjski przywódca nie ma teraz wyjścia (z wojny z Ukrainą – red.). Próbuję dowiedzieć się, co z tym zrobimy” – powiedział szef Białego Domu.
Rzeczywiście, pomimo całej pozornie chaotycznej natury decyzji Putina, wszystkie zostały zbudowane na trzeźwej kalkulacji. Na co mógł liczyć rosyjski dyktator, zamawiając ofensywę na pełną skalę na Ukrainę w nocy 24 lutego? Zakładamy, że przede wszystkim liczył na znacznie słabsze zdolności obronne ukraińskich sił zbrojnych. Ostatecznie nie tylko Kreml był przekonany, że ukraińska obrona nie potrwa nawet trzech dni. Jak już wiemy, większość zachodnich rządów skłaniała się ku temu samemu pesymistycznemu scenariuszowi. Dlatego to, co się stało, jak obrońcy Ukrainy byli w stanie się wykazać, jak udało im się złamać kręgosłupy elitarnych jednostek armii rosyjskiej, można porównać w kategoriach historycznych z „cudem nad Marną” lub z legendarną bitwą pod Poitiers, w końcu z tym samym Stalingradem, jeśli beztrosko zanurzyliśmy się w narrację II wojny światowej.
Petersburski judoista pomyślał więc, że z łatwością pokona cywilny strzał na nocnym pasie. Jednak tak się nie stało, jak sądzono: obywatel okazał się ukraińskim kungfuistą i prawie uderzył w boki napastnika.
Druga nieudana kalkulacja Putina dotyczyła reakcji świata zachodniego. Stratedzy Kremla byli przekonani, że rozpoczęcie wojny na pełną skalę między Rosją a Ukrainą niesamowicie przestraszy zachodnie społeczeństwo. Rozpocznie się długa debata o tym, jak działać, jak nie być w niebezpieczeństwie, jak się chronić. Oznacza to, że Ukraina, zgodnie z tym scenariuszem, powinna była po prostu rzucić agresję w ciemność. Od Zachodu oczekiwano maksimum, że przyjmie miliony ukraińskich uchodźców, udzieli jakiejś pomocy humanitarnej, wyrazi zaniepokojenie, pomacha palcem w stronę Rosji.
Ostatecznie to właśnie do takich prognoz popchnięto decyzje polityków w Europie i Stanach Zjednoczonych w przededniu wojny. I mówimy nie tylko o Niemczech, które zmniejszyły całą swoją pomoc dla Ukrainy do pięciu tysięcy przestarzałych hełmów (które, według naszego wojska, nigdy nie dotarły na Ukrainę). Przypomnijmy, jak ten sam Biden (zupełnie zapominając o memorandum budapeszteńskim) przy każdej okazji stwierdzał, że Stany Zjednoczone w żadnym wypadku nie wyślą swoich żołnierzy do obrony Ukrainy. Podobne oświadczenia wygłosił sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg.
Sytuacja w przededniu wojny nie była lepsza niż antyrosyjskaSankcji. Z zachodnich stolic padły groźne wypowiedzi przeciwko Rosji, która skoncentrowała swoje wojska pod ukraińskimi granicami. Jednak na prośbę prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego o nałożenie ostrzejszych sankcji na Rosję za eskalację militarną wszyscy odpowiedzieli, że to jeszcze nie czas. Dlatego Putin mógł mieć nadzieję, że nowe sankcje okażą się takie same „za śmiech Iskanderów”, jak zostały nałożone osiem lat temu. Sankcje, które nie spowolniły rozwoju rosyjskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego. A tam, gdzie zwolnili, Rosjanie zręcznie ich ominęli, bo Zachód nieśmiało przymykał na to oko.
Dlatego nie możemy zgodzić się z Bidenem, że decyzja Putina o rozpoczęciu ofensywy na pełną skalę przeciwko Ukrainie była całkowicie nieprzemyślana, lekkomyślna. Właśnie tym razem fortuna zwróciła się do rosyjskiego przywódcy wstecz. Nie udało się powtórzyć sytuacji z brakiem sankcji w 2008 r. czy pseudosankcji z 2014 r. Świat zachodni, otrząsnąwszy się właśnie z szoku pierwszych działań wojennych, zdecydowanie przystąpił do ukarania agresora. A teraz przygotowywany jest szósty pakiet sankcji, który powinien być szczególnie bolesny dla Rosji, ponieważ przewiduje rezygnację z ropy.
Państwa członkowskie NATO nie kłóciły się ze sobą, a wszystkie, jako jedno (no, prawie wszystkie) zaczęły pomagać Ukrainie. Kto by sobie niedawno wyobrażał, że Włochy, tak korzystne dla Rosji, odważą się dostarczyć Ukrainie MANPADY, moździerze, kompleksy przeciwpancerne, karabiny maszynowe itp. Że Francja dostarczy swoje legendarne samobieżne mocowania artyleryjskie Cezar. Że Niemcy przekroczą swoje pacyfistyczne uprzedzenia i postawią Ukrainę Panzerhaubitze 2000, systemy przeciwlotnicze Gepard •Zbiorniki Lampart. Nie wspominając już o dostawach z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii i krajów bałtyckich.
Dlatego NATO okazało się silniejsze niż kiedykolwiek i skierowało całą tę siłę na korzyść zwycięstwa Ukrainy nad agresorem. Co więcej, to rosyjska inwazja na Ukrainę przyczyniła się nie do upadku NATO, ale do jego ekspansji. Wkrótce Szwecja i Finlandia dołączą do zachodniego bloku wojskowego. W ten sposób Sojusz Północnoatlantycki zwiększy swoją obecność na granicy z Rosją, zarówno lądowej, jak i morskiej.
Powiem szczerze, powyższe słowa Bidena ze współczuciem dla oszukanego Putina nieco mnie porwały. Istniała obawa, czy Stany Zjednoczone, a wraz z nimi inni sojusznicy z NATO, będą chciały grać razem z rosyjskim dyktatorem, aby mógł wydostać się z obecnego tarapati, zachowując twarz. Na szczęście obawy te się nie spełniły: amerykański prezydent podpisał ustawę o pożyczaniu Ukrainie tego samego dnia, 9 maja, a następnego dnia Kongres zagłosował za 40-miliardową pomocą dla Ukrainy. Ponieważ jedyną rzeczą, która stała na drodze naszej armii na drodze do zwycięstwa, były problemy z logistyką, to zostały one usunięte.